wtorek, 7 kwietnia 2009

Dziennik 1954

Ja piszę ten dziennik dla XXI-ego stulecia, ktoś, kto będzie go wtedy czytał, pozbiera okruchy dowodów i dostrzeże całkowanie, zebraną z klocków rekonstrukcję. Tak, Tyrmand się nie mylił. Dziennik 1954 to przewspaniałe – jeśli można użyć tak nieadekwatnego w tym kontekście słowa – oskarżenie komunizmu. Całej nie tylko mentalnej ohydy, jaką rozsiewał po wojnie rękami Sowietów i ich zauszników, ale również brzydoty codziennej, którą wtłaczał we wszystkie dziedziny życia, wszystkie zakamarki, szczeliny i dziurki. Tyrmand nie ma złudzeń: czy to faszyzm, czy komunizm, czy państwo oparte na jednej religii – każdy system degeneruje się, jeśli nie na początku, to po jakimś czasie. Ludzie są ułomni, to dlaczego ma być inaczej z ideami, które próbują wcielić w praktykę. Zdumiewająca jest imponująca przenikliwość Tyrmanda w opisie wynaturzeń, których był świadkami. Razem z nim spotykamy młodego Kałużyńskiego, Kisiela w wieku średnim, Mieczysława Jastruna, Iwaszkiewicza, K.T. Toeplitza i wielu, wielu innych – Tyrmand bez ogródek pokazuje ich zaangażowanie w krzewienie nowej, komunistycznej wiary, łapczywość na synekury i łase zgarnianie przywilejów. Z drugiej strony, po krytyce Kisiela, sam widzi, że jego krytykanctwo też nie ma przyszłości, że oparte jest na przesłankach, które choć moralne, to nie pozostawiają złudzeń – jeśli nie będą im towarzyszyły zdecydowane działania. Nie dziwi więc, czemu mimo wielkiej sławy po wydaniu „Złego” Tyrmand w końcu wyjechał z Polski Ludowej: to nie był już jego kraj, miejsce, któremu mógłby służyć swoim niezwykłym umysłem i nieprzeciętnym talentem publicystyczno-prozatorskim. Dziennik jest przerażającą wyprawą w kraj naszych dziadków i rodziców. Gęsia skórka pokrywa ciało na myśl, że gdyby nie jako takie przemiany w Rosji i nasza Solidarność oraz cały ruch intelektualistów sprzyjających związkowi, system mógłby jeszcze długo sobie pognić, bo czemu nie?

2 komentarze:

Krzysztof Beśka pisze...

Problem w tym, że "Dziennik 1954" to apokryf, wykastrowana kaleka, Tyrmand napisał go, bedąc już w Stanach i to jest tylko fragment wersji oryginalnej. Kto chce wiedzieć więcej, winien sięgnąć po tę właśnie (wydana przez Prószyńskiego pare lat temu, dużo zdjęć). Bogna jest tam Krystyną (bo tak miała naprawdę na imię), jest jeszcze więcej złości, jest więcej prawdy. Właśnie tę księgę sobie przypomniałm, dzień po dniu, tak jak Tyrmand pisał ją 55 lat temu. Niestety, jego pokoik na Konopnickiej 6 zajmuje teraz jakieś biuro, odcięty jest cały fragment korytarza i ciężko wejść.

Dawid Kornaga pisze...

To wydanie rzuciła na rynek Malinowska Grupińska, więc post-Prószyńśki i faktycznie, Krystyna jest tu Bogną, ale poza tym raczej wszystko tak jak należy, jest naprawdę ostro, słowo daję:) Zresztą dodano tu przedmowę Tyrmanda. Tak czy owak genialnie to wszystko zapodał, szkoda, że potem mu nieco odbiło na emigracji...