Neue Schönhauser Straße
20, Goethe Institut, poniedziałek, po
godzinie 13, sala nr 210
Brigitta wygląda na mężczyznę,
który kilka miesięcy temu zmienił płeć. Grzywka pazia. Nos Arlekina. Szkoda, że
się nie goli, jej skóra byłaby elastyczniejsza. Zmarszczki finiszującej do
sześćdziesiątki baby. Pełna, choć niegruba. Wysoka, choć daleko jej do
siatkarki. Jest skoczna, raz przy tablicy, raz przy stoliku. Krąży, chwili nie
usiedzi, co udziela się jej podopiecznym, nie mają szans na małą drzemkę czy
myśli o sensie życia, mają pisać, mówić, pisać, mówić.
- Inaczej dupy z was będą, nie
tłumacze – tłumaczy z uśmiechem szerokim jak od jednego brzegu Sprewy do
drugiego.
Brigitta ma oczy żywe niczym u
przebudzonego, żądnego polowania krwiopijcy, zielono-szare. MILF-owa oponka pod całkiem bujnym biustem nie
należy do odpychających, taka w standardzie. Brigitta dużo nie je, czym się
chełpi podczas tematu o jedzeniu, lata jednak robią swoje, zrobiły mi, zrobią i
wam.
Przyciąga uwagę, co do tego nie
ma wątpliwości, Ola uwielbia patrzeć na Brigittę i wyobrażać sobie, jaka była
dwadzieścia, trzydzieści lat temu. Tak brzydka, że aż ładna. Brigitta od
dziesięcioleci gra sezonowo w teatrach alternatywnych. Kto wie, może minęła się
gdzieś z Lisą. W przerwach dorabia, ucząc dykcji, gramatyki, stylistyki. Jej wyraźny
akcent, doskonała rytmika wypowiadanych słów, melodia poprawnie złożonych zdań
– istna manna z niemieckiego nieba dla grupy mocno zaawansowanych tłumaczy.
Spijają każde jej słowo, wysikując je potem w ćwiczeniach w symultance i translatoryce.
Dima z Indonezji.
Tomáš
z Czech.
Svein z Norwegii.
Halima z Arabii Saudyjskiej.
Louise z Australii.
Sandrine ze Szwajcarii.
Julia z Rosji.
I Ola.
Siedzą przy trzech dużych
stolikach, czasem czterech, tyle jest w sali. Brigitta wciąż ich przesadza,
miesza, każdy z każdym ma rozmawiać, miksować się gramatycznie. Mordercze
godziny konwersacji, rozkminianie akapitów w drastycznie długich tekstach z
różnych dziedzin życia. Zajęcia kończą się dopiero po godzinie 17. Szumią w
głowie przez dwie kolejne.
- Nie chodzi o to, by tłumaczyć
na swój język – wyjaśnia Brigitta – chodzi o to, by totalnie zrozumieć sens
tekstu, który zamierzacie przetłumaczyć, nawet na chiński, choć pewnie nikt go
tu nie zna? To dobrze, bo całkiem pokaźna ta nasza wieża Babel.
Wiadomo, Ameryki nie odkrywa. W
detalach pomoc Brigitty staje się znacząca, jej wyjaśnienia drugiego,
trzeciego, szóstego dna słów są pouczające. Idealna lektorka, mentorka
tłumaczy?
Ma skazę. Bardzo wyraziste
poglądy polityczne. Spróbuj się jej postawić, zaczyna atak.
(...)
Nikt nie czuje się obrażony
oprócz Julii. Trzydziestotrzylatka ani myśli gasić rzęsistych rumieni na swoich
policzkach podczas polemiki z Brigittą. Odpowiada agresywnie na jej żarty i
aluzje. Walka na śmierć i życie dwóch pewnych swoich poglądów kobiet, żadna nie
odpuści, mężczyźni mogą się uczyć, jak nie cofać się ani o krok, o kroczek.
Akurat dziś zajęcia o literaturze
gejowskiej. Julia uważa homoseksualistów za nienormalnych. Odmieńców i
degeneratów. Uciekinierów z Sodomy i Gomory, którzy bezczelnie oszukali Jahwe,
wmawiając mu, tak, kochany Jahwe, lubimy cieplutkie łona, żadnych tam
złowrogich, nabrzmiałych penisów, obrzezanych czy nie, bez znaczenia, byle
penisów, drogi Jahwe, naprawdę, nie ma nic lepszego niż współżycie z kobietą,
byle poczynać nowe istotki, coraz więcej nowych istotek, drogi Jahwe. Oszczędź
nas, co ci zależy, przeżyjemy, to dociśniemy parę macic dla chwały Tory. Julia zarzuca
gejom promowanie pedofilii i całe zło świata. Śmierć w Wenecji. Matka Boska Kwietna, pierwsze lepsze tytuły,
mówi, które pokazują nędzę tego obrzydliwego zboczenia. Jaka szkoda, tacy
wybitni twórcy, a same paskudne pedały, da Vinci, Michał Anioł, Wilde, Gide, Genet,
Ginsberg. Julia wie, Julia jest oczytana, watahy pederastów, jawnych lub
zakamuflowanych, krążą dookoła, mamiąc, że anale są OK, tylko anale. Działają
niczym masoni, z tym wyjątkiem, że masoni, mówi Julia, nikogo nie krzywdzą, są
potępieni dla samych siebie, zaś zwyrodnialcy seksualni mierzą swoje chucie w
niewinnych, nieświadome niczego dzieci, młodzieńców szukających spełnienia.
Wszystko nikczemne, niecne, niegodziwe. Brigitta patrzy na nią z pobłażliwością
liberałki. Argumentuje logicznie, dlaczego Julia się myli, dlaczego myśli nie tyle
niepoprawnie politycznie, ile zwyczajnie nierozsądnie, nieludzko. Julia upiera
się przy swoim. Na jej policzkach płoną gniewne ogniska. Kurwa twoja mać, zdają
się krzyczeć, zafundowalibyśmy ci stosik inkwizycyjny, pierdolona, niemiecka, pobłażliwa
suko, zobaczyłabyś, co ważne, a co nie! Julia najchętniej przyłożyłaby tam
Brigittę i jej arlekinowy nos – jak soczystą currywurst. Pozostali tłumacze,
oprócz saudyjskiej wahabitki, próbującej zniknąć w swojej chuście i najnowszym iPhonie,
patrzą na Julię z wyższością i pobłażaniem. Ot, krnąbrna, nierozsądna, niedokształcona
Ruska, której się pomieszało, zaraz łagry dla gejów zaproponuje, zesłanie na
wieczne życie w tajdze, wycie groźnych wilków syberyjskich, byle z dala o prawosławnej
większości waginolubnej.
Oli żal się robi Julii, wie, że kobita
dawno widocznie nie zaznała spełnienia w tym, w czym ona, Ola, często zaznaje,
choć nigdy definitywnie.
Im dłużej Julia zarzuca gejom i
lesbijkom zło tego świata, tym bardziej Ola się przekonuje, coś jest na rzeczy,
Julia ma problem, Brigitta go nie rozwiąże dyskursem socjalliberalnym, rozwiąże
go Ola dyskursem intymnym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz