Nowy Hiro, nowy felieton Kartki z Marrakeszu
Podejrzewałem siebie o to już znacznie wcześniej, dwa, może
trzy lata temu. Żeby ostatecznie przekonać się, że coś jest nie tak,
potrzebowałem wielu okazji. A tych aż tylu nie było. Więc i problemu również. Okropna
prawda wyszła kilka tygodni temu, jakoś tak w godzinach między 15 a 16.
Dokładnie stało się to w Marrakeszu, na placu ساحة جامع الفناء, czyli Jamaa el Fna.
Kiedyś ten słynny plac,
będący archetypem wszystkich orientalnych deptaków, dzięki którym arabskie
mediny miały w sobie coś z ateńskiej agory, stanowił doskonałe miejsce, gdzie
można było dokonywać konkretnych transakcji. A to sprawić sobie niewolnika. A
to zobaczyć w wersji live egzekucję okolicznych rzezimieszków poprzez ścięcie,
wieszanie, kamieniowanie, w zależności od mody. Dzisiaj też tętni życiem,
szczególnie od wieczora. Dosłownie niczym wampir budzi się z letargu i zaczyna
dokazywać. Wypełniony przez zaklinaczy węży, rzępolących muzykantów, alfonsów
małpek, których użyczają turystom do robienia z nimi pamiątkowych zdjęć,
sprzedawców kadzidełek, błyskotek, wyciskanego soku z pomarańcz i grapefruitów,
dilerów haszu, słowem wszelkiej maści marokańskich bajerantów i cwaniaczków z
oldskulowym wąsikiem pod nosem, chodzących zarówno w nowoczesnych dżinsach, jak
i w tradycyjnych galabijach. Wypatrują frajerów i koszą im kieszenie obietnicą,
że dają coś za półdarmo. Gdzieniegdzie stoją przypięte do wozów, zmęczone
życiem osiołki, rozpamiętujące dni swej witalności. Więcej w nowym numerze Hiro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz