Żeby
zrozumieć Saszę, którego poznałem gdzieś pod Syrakuzami, trzeba
pokrótce poznać przyczyny jego euro-, fonetycznie po ukraińsku
jeurooptymizmu. Sasza jest pięćdziesięcioczteroletnim lwowianinem,
który dosłownie poczuł na karku upadek Związku Radzieckiego i
przytłaczający portfel ciężar transformacji. Miał prostą opcję:
albo będzie dziadem, albo kimś. Bez opcji hamletyzowania. Lata
dziewięćdziesiąte, opowiadał całkiem sprawną polszczyzną, to
nieustanne wyjazdy. Biznesowe, jeśli można je tak eufemistycznie
podsumować. Sasza był w Polsce więcej niż... Polak. Praktycznie w
każdym województwie. Handlował mięsem. Brzmi niewinnie. W
praktyce oznaczało masowy przemyt.
Więcej w wersji drukowanej lub zdigitalizowanej.