poniedziałek, 24 września 2012

Fragment nowej prozy

Tramwaj linii 9 jedzie w stronę pętli na Okęciu. To nie opodal lotniska. Imienia, a właściwie nazwiska Chopina. Bo gdyby imienia, to Fryderyka, prawda? Tramwaj, nowoczesny jak najnowszy iPhone, trochę pomęczy tory.  Miasto nie należy do małych, choć pozornie, z lotu tzw. ptaka na takie nie wygląda. Dwie połówki, przedzielone rzeką Wisłą. Przypomina sumiennie wydepilowaną waginę, a dokładnie wzgórek łonowy. Tak to jest, niby Chopin, a jednak Fryderyk. Niby pochwa, a jednak dominium Wenery. Warszawa jest znacznie większa od wskazań map Google. Intensywna w zagospodarowaniu na przedmieściach, które stopniowo, nieubłagalnie stają się jej częścią. Minie parę dekad, zostaną wchłonięte. Wydłużą się trasy tramwajów. Dojdą linie metra. Chrobrego, Uli i Mira wtedy nie będzie, dawno umarli. Kolejne generacje skorzystają, jak zwykle, na postępie. Podstępnie, prawda? Taki ludzko-psi los. Postronni z przyszłości wzruszają ramionami. Mnie to chuj, powiedzą futurystycznie. Ten chuj wypowiadany będzie naturalnie, ot, chuj z przyszłości. My żywi, tamci zdechli. Nas interesuje teraźniejszość; plujemy na ekologiczne torebki, wrażliwych wegan, mądralińskich scjentologów i przymilnych katolików.
(...)
Warszawa z okien tramwaju linii 9. Największe atrakcje z każdej strony. Stadion Narodowy w charakterystycznym kształcie kosza, biało-czerwony. Za dnia nie imponuje tak jak w nocy, podświetlony. Barwy narodowe nabierają intensywności. Serca trzeba nie mieć, żeby tego nie widzieć i nie poczuć dumy. Nowy symbol miasta. Czy miasta? Czegoś więcej. Wzruszenie ogarnia. Zwłaszcza, kiedy się pamięta, jak to malkontenci kasandryczni wieszczyli, że to się nie uda, cała ta budowa i wszystko dokoła, że Polak spieprzy sprawę, jak zwykle od A do Z i będzie dupa zbita. Podobno nie mieli prawa zdążyć z jego budową na  piłkarskie rozgrywki Euro. Zdążyli. Dali radę. Czy to nie argument, drwią, nie wierzą w nas, my zaś robimy swoje, udowadniamy nie pierdołami werbalnymi, udowadniamy pracą, coś z niczego. Nie było, a jest. Czyli można. Czyli jak się człowiek zaweźmie, na swoje wyjdzie. Nie zaweźmie, zdechnie. Bo taki nic nie wart, zdaje się szeptać Chrobry. Miro nie musi słyszeć. On wie. Ula również. Nic nie muszą mówić. Wystarczy, że są. W tramwaju linii 9.
Ula nie pamięta, jak kiedyś naprawdę tutaj było, na terenie stadionu. Za młoda była, domyśla się tyle, co przeczytała. Nie tak dawno grasowały i panoszyły się watahy handlarzy. Na miejscu obecnego stadionu królował, jak gdyby nigdy nic, absolutny syf – Stadion Dziesięciolecia. Upadły jak komuna. Nieczynny dla sportu, czynny dla handlu. Karne zastąpiły machlojki. Żółte kartki naloty policji. Piłkarzy zastąpili handlarze. Kibiców klienci. Mówiąc fejsem, śmieje się w duchu Ula, zaczekowali się na tak zwanym Jarmarku Europy kombinatorzy z całego świata. Dla jednych był emanacją etnicznego kolorytu, dla drugich wylęgarnią bandyterki. Pirackie płyty, programy, patenty. Świat Podróbki czynny od wczesnych godzin porannych. Nim policjanci na etatach ruszą swoje tyłki, dobra nielegalne zostaną już rozprzedane. Każdego dnia. Bez ustanku. Bez oddechu. Byle się nachapać. Tu nie ma niedzieli ani poniedziałku. Jest jeden dzień liczony od otwarcia do zamknięcia, od rozłożenia towaru do jego zapakowania – o ile nie zejdzie cały, co przecież często się zdarzało w zależności od popularności danego asortymentu. Każdy orze i nie tylko orze, jak może, a jak nie może, to zaraz ktoś mu pomoże za odpowiednią opłatą czy koneksją. Korona Stadionu, na niech ludy ze wszystkich kontynentów. W szczególności ci ze Wschodu. Azjaci, Turcy, Ukraińcy, Rosjanie, Gruzini, każdy na swoim dominium merkantylnym. Każda nacja wyspecjalizowa w usługach lub fabrykatach, w których jest mistrzem swojego fachu. Plebs cieszył się niskimi cenami, spodnie za bezcen, bluzka jeszcze taniej. Nic, że po pierwszym praniu traciły kolor jak cnotę pijane dziewice w akademiku Politechniki. Najbardziej pożądane były niestandardowe usługi, których nijak szukać w wielkich galeriach handlowych. Żono, chcesz skasować niewiernego męża? Proszę bardzo, po sznureczku, po sznureczku, w końcu poznasz właściwych ludzi. Ludzi? Azerów. Bandyci. Nieogoleni. Napakowani. Groźni jak Kaukaz w zimie. Namierzą, pobiją, zabiją. Cokolwiek chcesz w zależności od stawki. Planujesz napad z bronią w ręku na kantor? To nie Ameryka, stary. Ale, ale. Przyjdź raz, przyjdź dwa. Jak poznają, żeś bez powiązań z władzą sądowniczo-karną, a twój portfel gwarantuje opłatę za usługę, w końcu otrzymasz swoją zabawkę. Zapłacisz słono za pieprzną zabawę, twoja sprawa. Tak to było. Tysiące historii, o których Ula czytała w tysiącach artykułów, przygotowując się do egzaminów na kulturoznawstwo. Taki mały jej konik. Z kopytami, co mogą walnąć, zobaczycie. 

wtorek, 4 września 2012

Nowy Hiro, nowy felieton

HIRO nr 26

I po wakacjach! Zostały doznania, wspomnienia, przeżycia, rozmarzy się optymista. Cynik rzeknie: co z tego? Co tam romantyczne wschody czy zachody słońca. Zwłaszcza zachody, bo wypada je witać na piaszczystej plaży z bagietką, serem i winem; wschody zazwyczaj wita się z kacem. No ale definitywnie finito. W zamian – powie pragmatyk – zostały zdjęcia, czekingi i komentarze na fejsie, foursquarze i twitterze. Czas je ponownie odpalić, oznaczyć hipsterskimi, pełnymi autodystansu komentarzami i  pokazać znajomym znajomych, żeby docenili potęgę geolokalizacji oraz internacjonalistyczne możliwości kart kredytowych. Kto nie przeszedł kontroli na lotnisku, nie walczył o lepsze miejsce w low cost lines, nie dał się złodziejom w Madrycie, nie pozwolił dopisać sobie do rachunku  wyimaginowanego nakrycia stołu na Rodos, wie dobrze, że wakacje są wyzwaniem. Przyjemną golgotą, co może brzmi jak oksymoron, ale nim nie jest. Czytaj dalej