wtorek, 21 lutego 2012

Kwartalnik nr 4, nowy felieton o Matce Boskiej

Kwartalnik, nr 4, nowy felieton "Objawienia z o.o." już do ściągnięcia na stronie pisma.

Fragment:


Matka Boska, widząc przez dziesięciolecia, że ziemia, ta nasza ziemia choć oddalona od jej rodzimej, palestyńskiej o tysiące kilometrów, darzy ją szczególnym afektem, zaczęła w ramach nagrody regularnie ją nawiedzać. Co to ją zresztą kosztowało? Nie musiała dokonywać rezerwacji w Wizzair, Lufthansie czy Air France. Wybrała metodę przemieszczania się w wersji fantasy. Pstryk i oto jest, gdzie chce! Bez niedorzecznych odpraw celnych i sprawdzania paszportu czy pozornych tylko ułatwień strefy Schengen. Pierwszy raz na ziemi Polan ukazała się w 1079 roku jakiemuś pasterzowi; ponoć woda w pobliskiej studzience natychmiast nabrała cudownych właściwości, które zaimponowałyby nawet wymagającym fabularnie braciom Grimm. Współcześnie Maryja przyciąga wierzących do swojego sanktuarium w Staniątku pod Krakowem, gdzie znajduje się obraz Matki Boskiej Płaczącej. Jak się okazuje, mimo łatwości przemieszczania się, a może właśnie ze względu na nią Maryja nie lubi statycznych sytuacji i tych samych miejsc, regularnie objawiając się to tu, to tam, rzadko zaś ponownie w tym samym regionie. Czy czyni to w ramach urozmaicenia, czy zwyczajnej turystyki? Polacy myślą, że dzięki tym licznym, zróżnicowanym geograficznie wizytacjom należą do jej faworytów. O jakże się mylą. Matka Boska zdecydowanie preferuje inne miejscówki. Bywa tam naprawdę często. A nie powinna, bo to tu krew za nią przelewano. Polską krew, pani szanowna. Ona zaś swoje. Fakty mówią same za siebie, że niestała w uczuciach, lotna niczym Hermes Matka Boska z Palestyny, dzisiaj zwanej Izraelem, z wyjątkiem Strefy Gazy i terytorium Zachodniego Brzegu Jordanu. 

piątek, 17 lutego 2012

Nowy Hiro, nowy felieton


(...) Po rozgrzewce w mainstreamowym lokalu, pełnym ślicznych chłopców i dziewczyn, które chciałoby się schrupać bez popijania, proponuję konfrontację z Berlinem niekoniecznie poukładanym i tolerancyjnym. Adilkozha aż iskrzy z ciekawości. Przez kilka minut przedzieramy się dzielnie przez, o niespodzianko, przyjaźnie nastawione do rzeczywistości multikulti gromady młodocianych Turków, którzy nigdy Turcji osobiście nie widzieli, i wyrośniętych germańskich bysiów, którzy nie znają nawet swojego hymnu, za to rzucają w biegu przyśpiewkami z ostatniego Oktoberfest w Monachium. Czyś tutejszy, czy obcy, o tej porze wszyscy zgodnie szukają swojej szansy przed monopolowymi. Wchodzimy do totalnie hardcorowej knajpy, co czuć jeszcze przed progiem. Czerwony szyld Trinkteufel. Z podpisem po niemiecku: Brama do piekła. Tutaj pan Twardowski mógłby ponownie podpisać cyrograf z diabłem. Jedzą, piją, skręty palą. Zaraz głowę ci rozwalą! Gotycki wystrój. Ostry metal. Toaleta prosto z higienicznego czyśćca. Pisuary pamiętają jeszcze niezburzony mur berliński. 
Mój nowy felieton "Ost in Berlin" w najnowszym numerze Hiro, wkrótce też w wersji papierowej.