piątek, 1 października 2010

Topless Ciało do Ciała

http://www.youtube.com/watch?v=5B7DLeLNbt4&p=EE4872B67E0DF8C9&playnext=1&index=4

Byliście ostatnio na weselu? Nie trzeba melanżu plebejskości z wiejskością o godzinie drugiej czterdzieści pięć nad ranem, by usłyszeć jeden z absolutnych przebojów tego typu imprez, które zapowiadają potem naprawdę interesującą noc poślubną - Ciało do ciała grupy Topless. Są, że tak napiszę, niezwykle inspirujące. 


Ciało do ciała. To, jak na gatunek disco polo, pełny patriachalnych i podobnie jak rap, antyfeministycznych tekstów, prawdziwy przełom, perełka, którą warto poddać dokładnej analizie. Czy autor tego tekstu zdaje sobie sprawę ze swojej niesamowitej empatii? Czy jest świadomy drzemiących w nim pokładów wrażliwości i znawstwa kobiecej natury? Czy wie, że popełnił coś, co w iście pozytywistyczny sposób krzewi pozytywne wartości - również w sypialni, kiedy rzeczywiście ciało do ciała i nie ma zmiłuj...

Zatem:



Miłości głos usłyszysz kiedyś nagle
Obejrzysz się i złapiesz miłość w żagle 


Narrator tej opowieści już na samym początku stawia na planie pierwszym KOBIETĘ. To ona jest statkiem na morzu domniemanej miłości. To ona łapie, a nie daje się złapać nowemu uczuciu. Więc: rządzi, jest świadoma swojej seksualności. Poza tym ma na pewno czyste uszy, bo błyskawicznie, gdy się pojawia, potrafi usłyszeć ów miłości głos. Nie ma też problemów z koncentracją i ruchem, jest wyczulona na bodźce, które dopływają zewsząd do jej erogennych stref. Redaktorki Glamoura mogłyby pozazdrościć bohaterce tej piosenki, oj mogłyby!


Popłyniesz tam gdzie jeszcze nikt nie zdołał być
W gwieździstą noc rozejrzysz się dookoła
Usłyszysz że ktoś właśnie ciebie woła 



I co się dzieje dalej? Nie, że nasza bohaterka zostaje zniewolona, ba, ona rządzi i to rządzi ewidentnie, przełamuje bariery, podąża tam, gdzie praktycznie nikogo jeszcze nie było - tak ma. Czy to aluzja do jakichś niezwykle zaawansowanych praktyk seksualnych? Czegoś, czego nie ogarnia Kamasutra czy taki markiz de Sade? Bo przecież tam, jak zapewnia narrator, nikt nie zdołał być. Co trzeba zrobić, by się to udało? Obejrzeć wszystkie filmy z Dolly Buster i jej młodszymi koleżankami, i zaryzykować? Nie wiadomo. Wiadomo za to, że nasza piękność, oprócz konkretnych doznań, poddaje się poetyckiemu nastrojowi chwili, niebo jej sprzyja, sam Kant, który rzekłby w tym przypadku: niebo gwiaździste nade mną, a tyś - pode mną. O tak! Jednak piękność pozostaje czujna, jej receptory są ponadprzeciętne, w tym swoim zapamiętaniu (czyżby jednak chodziło o masturbację?) nagle słyszy kogoś, komu bardzo na niej zależy. Nie jej na nim, jemu na niej. Ponieważ, jak powiedziano, ona tu rządzi. I basta.

To będę ja odnajdziesz wreszcie szczęście swe
Więc uśmiechnij się i pocałuj mnie 



Niestety, to najbardziej mizoginiczny fragment w tej piosence. Prawdziwa natura disco polo wraca w tym momencie z zwielokrotnioną siłą, antykobieca, harda, hegemoniczna i odarta z pozorów równości. Wokalista-kochanek, tak na początku skory do płciowej koncyliacyjności, nie mówiąc już o hierarchii społecznej, pozwala sobie na anachroniczne przypomnienie, kto tu ostatecznie trzyma batutę. Oj nieładnie, panie polo. Sugerujesz obiektowi swojej miłości, że to ty i tylko ty jesteś prapoczątkiem jej zadowolenia. Co więcej, pozwalasz sobie bezczelnie na imperatywny ton, nadużywając ostentacyjnie wołacza anonsującego wymuszony uśmiech i mieszanie płynów w jamach ustnych. Jak to możliwe, że tak się zdemaskowałeś? Wpierw róże uległości pod stopy, a teraz brutalny dyktat preferowanych przez ciebie zachowań seksualnych? No tak, o jedno ci tak naprawę chodziło. Zresztą przyznajesz się do tego w refrenie:

Ref: x2
Ciało do ciała usta do ust
I nigdy więcej nie smuć się już
Uśmiech za uśmiech i widzisz że
Zawsze do ciała nie zmieniaj się 


To jakiś cud, normalnie, jakby nagle euro kosztowało 2,50 PLN - kiedy ona ci ulega, ty się reflektujesz i zapewniasz, że zależy ci na równości, nie ciele na ciele, ale "do", co więcej, twoja ekspiacja idzie dalej, prosisz swoją partnerkę (teraz już partnerkę, co?) o afirmację życia i na potwierdzenie swoich słów przywołujesz chrześcijańską maksymę, że kochaj bliźniego swego jak siebie samego ("uśmiech za uśmiech"), a potem już idziesz na całość, skalpujesz resztki patriachalnych pozostałości w swoim umyśle i prosisz ukochaną, by za nic na świecie nie ulegała presji otoczenia, pozostawała sobą. Co za wzruszająca deklaracja. Co za umiłowanie cudzej integralności. Nawet podczas discopolowego songu. W tej budzie. Przy tych burdelowych reflektorach...


To nie koniec twoich zapewnień. Zaczynasz przełamywać fale jak niejeden wybitny reżyser.

Być może gdzieś na oceanie zdarzeń
Istnieje ląd nazwany wyspą marzeń
Pragnienie twe się spełni jak w cudownym śnie
Radości moc ogarnie twoje ciało
Poczujesz że miłości jest ci mało 


Popłynąłeś z tym oceanem! Dobrze, niech wie. Niech wiedzą inni. Wrogie dusze mogą stwierdzić, że reprezentujesz egzystencjalny eskapizm i etatową efemeryczność uczuć. Proszę, niech gadają. Ty wiesz swoje: gdzieś tam jest ostoja, gdzie w onirycznej alkowie dojdziecie do kresu przyjemności. Zakładasz przy tym słuszny kierunek w swoim pożądaniu, że to nie twoja, lecz twojej partnerki przyjemność się liczy. I zapewniasz wszem i wobec na YouTube, że tak jej zrobisz dobrze, że ogarnie to całe ciało, ba, wzbudzisz - choć to już nieco pyszne i próżne, OK, niech ci będzie - zaawansowane afektacje emocjonalne zwane z potoczna miłością. Co by nie mówić, to wyczyn wart starań. A ty dzielnie zapewniasz, żę owszem, dam radę, bo liczy się twoja partnerka, ona, jedyna, mimo że ocean innych możliwości dokoła. Szacunek.


Każdego dnia odkrywać będziesz ze mną świat
Więc uśmiechnij się i pocałuj mnie 



I tutaj ty, narrator tej discopolowej ballady z przytupem, dochodzisz do kresu obietnic: właściwie to, śpiewając "każdego dnia", prosisz swoją partnerkę o rękę. Albo co najmniej jakiś ustalony na piśmie konkubinat. Żadne tam kocie łapy czy psie. Deklarujesz stałość, wierność, przywiązanie i "bycie Kolumbami". Jednak zachowujesz w sobie nadal romantyzm i ochotę na to i owo, więc nie dość, że wymuszasz, tym razem delikatnie, uśmiech, to dodatkowo - małą oralną przyjemność.


No pięknie!