środa, 28 stycznia 2009

Ciastka


Z pisarzem B. w Instytucie Kultury Węgierskiej. Rozmowa z tłumaczką, przedmiot: Postać pisarza Krúdy'ego w powieści Máraia Sinbad powraca do domu. Wszystko na poważnie do momentu, gdy puścili kilka fragmentów filmu na podstawie książki. Szok. Niby wiadomo, że węgierski to oprócz polskiego jeden z najtrudniejszych języków świata. Do tego jeszcze brzmienie; fonetyka węgierska poraża jak wytrawne Egri Bikaver wlane do kaszki owsianej. Napięcie rozładowały ciastka. Wyśmienite poniekąd, lecz długo się nimi nie nacieszyliśmy. Na wieczór przyszły w większości starsze panie i panowie. Niektórzy nie tyle starzy, co pokładający się w swojej starości, aż nachodziła ochota, by w ramach odreagowania obejrzeć Sześć stóp pod ziemią. Po oklaskach, wieńczących wreszcie przedłużającą się dyskusję, staruszkowie najechali żwawo stół i ogołocili pateny prawie co do okruszka. Udało nam się załapać na lampkę wina. Krúdy wiedział, co lubić.

poniedziałek, 26 stycznia 2009

Francuski

Kto ma jakiekolwiek jeszcze wątpliwości, że kultura francuska to jednie epizod w natłoku anglosaskich stories, po lekturze Madame raczej powinien zmienić zdanie. Liberze udało się napisać - jeśli chodzi o muzykę stylu - polską panią Bovary. Książka wzruszająca, książka wciągająca, konserwatywna w przesłaniu, liberalna w dowcipie. Ważna cegiełka w gmachu nie tylko polskiej prozy. Bez rewolucyjnych pretensji, wysokokaloryczna strawa dla erudytów i miłośników Słowa.

sobota, 24 stycznia 2009

Chojnowski o wampirach

Ta powieść zyskała już wielu fanów, bo Kornaga to autor ciekawy, niebanalny w ideach i nieoczywisty w językach. Swojego czasu karierę zrobiła zwłaszcza "Gangrena", czarna, brutalna, prowokacyjna wobec rzeczywistości, ale wbrew pozorom niezbyt głęboka.

Najnowsza powieść Dawida Kornagi, „Znieczulenie miejscowe", ma podobnie krytyczne ambicje i bardziej wyszukany pomysł. Oto Polska, kraj ukrytych strachów, zamieszkana przez Polaków i wampiry ("a kto śmie wątpić, ten jest głupi, ma wszy i krzywy kręgosłup").Ciąg dalszy recenzji

czwartek, 22 stycznia 2009

Recesja - proroctwo jakie, czy co...

Str. 189 (Znieczulenie miejscowe), fragment napisany jeszcze w 2006 r.:

Agencja reklamowa. Z własną ideologią, zasadami i tradycją. Znamy twoje potrzeby. A jeśli nie znamy, to je stworzymy. Idealne dla ciebie. Jedyne w swoim rodzaju. Bądź sobą, wybierz to, co ci zaproponujemy. Inaczej będziesz poza. Odstawiony wrak. Człowiek zbyteczny. Człowiek skanselowany przez brak uczestnictwa w wymianie towarów i usług. Ostatecznie nadajesz się do zawieszenia na wieszaku w sklepie z używanymi ubraniami. Kilkadziesiąt kilogramów człowieka-szmaty po naprawdę promocyjnej cenie. Kto pierwszy, ten skorzysta. Kto ostatni, nie skorzysta. Trudno. Trzeba było się spieszyć. Okazja czyni złodzieja. I konsumenta. Codzienna wojna. Nas to kręci, ponieważ nie kryje się za tym głębsza filozofia, żadne tam aprioryczne brednie o porządku rzeczy. Jedyna obowiązująca, potwierdzona w słuszności swoich wniosków filozofia dotyczy sprzedaży. Ona jest sednem wszechrzeczy. Nawet ewangeliści muszą w zgrabnej, obrazowej formie sprzedać ci swoje przesłanie, jeśli chcą, żebyś je przyjął, uznał za swoje, po prostu kupił. Kupił i dał przełknąć duszy. Dosyć tej mimowolnej metafizyki. Zaraz zechcecie sobie na niej poużywać. Nic wielkiego, nic odkrywczego kpić sobie z naszej pracy. Że niby kundelkami korporacji jesteśmy. Szczekamy, jak rozkażą. Kto nie jest? Kto nagi po ulicy chodzi? Posłuchajcie, oto system naczyń połączonych od Nowego Jorku, Pekinu, przez Tokio, Singapur, Bangkok, Bombaj, Bagdad, Jerozolimę, po Ateny, Pragę, Berlin, Warszawę; bez oglądania się na święta religijne czy państwowe płynie nim potok ubrań z markowymi metkami, samochodów, palmtopów, telefonów, kondomów, pigułek, figurek bożków i świętych. Miliardy miliardów rzeczy codziennego użytku łącznie ze sznurami, na których wieszają się wykluczeni przez przeznaczenie (łącznie z wampirem Tadeuszem). Kiedy poziom potoku obniża się choćby na pół roku, wszyscy biednieją, są zwalniani z pracy, pogarsza się im standard życia, miłość do kapitalizmu. Kiedy notowania giełdowe znów odzyskują dawną erekcję, miłość wraca, zwielokrotniona rozkoszą kupowania, używania, podróżowania, słowem cieszenia się codziennością. Nie wierzycie? Zacznijcie czytać dział gospodarczy w waszym ulubionym piśmie czy webserwisie, na dowody nie poczekacie długo. I nie ma odwołania, składania rączek do modlitwy o dobrobyt dla ludzi dobrej woli, którym nie chce się zakasać rękawów. Dusze słabe, podatne na taniuchne poglądy, że człowiek potrzebuje do życia niewiele – mylą się. Mylą się okrutnie, nie wiedząc, że rządzi nami prosta zasada: apetyt rośnie w miarę jedzenia. I nie tylko. Kolejna ważna sprawa to konsumowanie jako takie, a więc wykańczanie czegoś, wyczerpywanie jego zawartości. Kończy się pasta do zębów. Pakiet tabletek na ból głowy. Cola. Masło. Pomidory. Szampon. Ubrania blakną. Skarpety się kurczą. Gumki pękają. Żelazka przegrzewają. Telewizory spalają. Opony ścierają. Człowiek urodził się po to, by między innymi uzupełniać wciąż i siebie, i wszystko dokoła siebie. My się pytamy: Co szkodzi zapytać go z kokieterią w oku, czy przypadkiem nie zdecydowałby się na naszą najlepszą pastę, nasz krem, naszą szynkę, nasz długopis, naszą prezerwatywę, naszą wodę mineralną? Podajemy argumenty wesoło, kolorowo. Nie można tak? On decyduje. Nie uprawiamy terroryzmu. Nie podkładamy bomb. Najwyżej ulotki pod drzwi. Nic więcej. Kto tego nie rozumie, ten świata nie rozumie. W raju nie było reklamy, przyznajemy. Tu jest ziemia, nie raj. Tu jesteśmy my. I chuj.

wtorek, 20 stycznia 2009

Angora nr 4 (971)

Autor recenzji: Marek Koprowski

Wampiryzm polski

Według autora tej groteskowej, szyderczej, prowokacyjnej książki, Polska to taki kraj, "w którym prawdziwe upiory trwają w najlepsze, chodzą sobie po ulicy, występują w radiu i telewizji, patronują rocznicom, chowają się za plecami kombatantów, straszą Żydami, obcym kapitałem i europeizacją". Wśród tych upiorów przeszłości i teraźniejszości są - rzecz jasna - wampiry, bo jakże mogłoby ich nie być w naszym kraju, w którym od zarania uwielbia się przelewać krew, nie tylko za wolność naszą. No i te wampiry muszą w tym bogatym w krew kraju wyrwać dla siebie swoją działkę. Grasują na kolei, w metro, w kawiarniach, na plażach, deptakach, na Jasnej Górze, w zakazanych dzielnicach i zamkniętych osiedlach, w damskich ubikacjach - słowem, wszędzie tam, gdzie są potencjalni karmiciele. Polskie to wampiry, więc nic co polskie, obce im nie jest. Mogą mieć nawet problemy alkoholowe, jak wampir Stefan jeżdżący ostatnim metrem do Imielina, zwanym pijanym pociągiem. Krew pasażerów tej kolejki do jego ulubiona Krwawa Mary. Autor rozprawia się z naszymi narodowymi fobiami, natręctwami, mitami. Kpi z polskiej megalomanii, kąsa polski idiotyzm, przekłuwa nadęte, niczym nieusprawiedliwione ego "prawdziwych" Polaków. Karykaturalna galeria naszych grzechów głównych i pobocznych rozśmieszy normalnego człowieka, ale co bardziej wrażliwych "pępkocentrystów" zapatrzonych z zachwytem w swój polski pępek, może nawet porazić.

niedziela, 18 stycznia 2009

Pankiewicza 3

Ci, którzy bywają, cieszą się z nowej miejscówki. Jedyny warunek: wdrap się na wysokie piąte piętro, to kaloryczne spalanie oczyści cię na krótko przed wchłonięciem przez dekadencką atmosferę alternatywnego klubu. Jest tu to, co lubimy, a co nazywamy berlinskością a la Prenzlauer Berg. W tym rozrywkowym, lecz nie plastikowym Babilonie dobrze czują się również miłośnicy uroków własnej płci. Dzięki temu urządzone najtańszymi środkami, pozornie surowe miejsce, którego toalety można nominować do najgorszych w Warszawie, zyskuje niezbędny koloryt postaw i pozycji. Procenty rozpływają się konsekwentnie w żyłach rozgrzanych imprezowiczów. I nam się co nieco udzieliło do trzeciej nad ranem.

środa, 14 stycznia 2009

Krótka księga nienawiści

Stara nauczycielka

O, jest taki, jest w mojej klasie, łobuz jeden, Tomeczek! Mamusia go chucha, to i potwora wychowała. Że niby ma ADHD? W moich czasach nie było takiego wynalazku. A jak który skakał, brało się takiego za ucho i zaraz to całe ADHD wylatywało z niego raz na zawsze. Tomeczek nie lubi ułamków, rzuca w dzieci cyrklem. Nie ma lekcji, bym go nie upomniała. To zaraz płacze, chytrus. O, myślę sobie, mały diable, trzeba ci skrócić te różki, bo kto to widział?! Za dwa dni pojadę z klasą na wycieczkę. I będzie po różkach...

Uczeń Tomeczek

Niedobra ta nasza pani. Stara kura, gdacze przez całą lekcję o tych głupich ułamkach. Ostatnio zabrała mi grę, którą tata dał mi na gwiazdkę! Że niby gram na lekcjach, zamiast rozwiązywać zadania. Nie lubię matematyki, bo zamierzam zostać poetą albo takim, co wygra w programie, gdzie ludzie śpiewają i zgarniają kupę pieniędzy. A matematyczka tego nie rozumie. Za dwa dni jedziemy na wycieczkę szkolną w góry, będzie naszą wychowawczynią. Ale nuda! Jak wejdziemy na jakąś górę, to może pani się ześlizgnie? Na pewno się ześlizgnie, bo taka jest stara i nudna na dodatek!

Jajko na miękko

Jako jajko na miękko stanowczo protestuję przeciwko próbom ugotowania mnie na twardo. Jak wtedy będę wyglądać? Żałośnie, kamień, nie jajko. Obecnie jestem jędrne pod skorupką, pełne cieplutkiego żółtka, które wylewa się smakowicie na język. Kwintesencja smaku. Twarde jajka, nie, naprawdę nie trawię tych klonów. Skały, nie jajka. Kruszą się po rozcięciu, przynosząc wstyd wszystkim normalnym, ugotowanym na miękko jajkom.

Stażysta

Etatowcy. Poukładani jak słupki z comiesięcznymi wyliczeniami. Pensyjka na konto co miesiąc. W ogóle się już nie starają. Nie to, co ja. Młody, świeży, pełny zapału do pracy. Co dostaję w zamian? Sympoliczną płacę i mglistą obietnicę zatrudnienia “kiedyś w przyszłości”. Chcę teraz i zaraz! Podobno nie mają wolnych etatów. Wolnych? Tak sobie myślę, niebawem coś się zwolni. O na pewno.

Kot

Pilnie poproszę o pilnik, muszę wyostrzyć sobie pazury do ostatecznej rozprawy z pewnym sierściuchem. Nie z psem. Psy są całkiem znośne, jeśli nie traktować ich poważnie. Poszczeka taki kudłaty pajac, pokręci ogonem, obślini się i wróci do miski pełnej suchej karmy. Najgorsze są... koty. Jak to możliwe, że moja pani sprawiła sobie tego młokosa? Przecież jestem taki słodki. A on... Podobno rasowy. Raczej rasowy głupek, bo miauczy co chwila i ociera się o nogi taboretu. Kotu tego nie przystoi robić, kot powinien ocierać się wyłącznie o nogi człowieka. Wtedy w nagrodę zostanie pogłaskany. Nie słyszałem, by podobnie postępował taboret.

Szczoteczka do zębów

To ja się poświęcam, przyjmując na siebie codzienną porcję ohydnej, miętowej pasty i szoruję po tych jego zębach, a on, pozorowany higienista, myje je zaledwie przez kilkanaście sekund, posunie w prawo, w lewo, u góry, u dołu, wypłucze wodą, pociągnie mną ponownie, ja przygotowana do kilkuminutowej sesji solidnego mycia, pogodzona ze swoim losem wykorzystywanego narzędzia, pełna poświęcenia, by efekt był błyszczący, ale nic z tego, wyjmuje mnie w jednej czwartej drogi, nie pozwala cieszyć się pozytywną pracą, wrzuca z powrotem do kubka. O, wybiję mu zęby, wtedy naprawdę nie będzie mnie potrzebował.

Dyrektor kreatywny

Lubię wymyślać reklamy, ale nie znoszę pewnego typka z naszej agencji, art directora, który chodzi z głową podniesioną do góry, widząc tylko czubek swojego nosa. Kiedy omawiam z nim pomysły na kolejne kampanie, to ten d..., ten director od artu drapie się po swoim długim, długim nosie i mówi, że jedyne pomysły, jakie mu się podobają, to wyłącznie jego autorstwa. Siedzimy sobie na wygodnej sofie, a ja marzę, by jej część otwarła się, połknęła go razem z butami i nigdy więcej nie wypluła. Geniusz mi się znalazł od siedmiu pomysłów!

Cappuccino

Na wszystkie szlachetne ziarna tego świata! Jak możesz nie wypić mnie do końca? Zostawiasz tyle piany na dnie. I ty uważasz się za smakosza? Jesteś luropijem, nikim więcej. Szlachetna pianka, niczym ekskluzywne futro z norek wyróżnia mnie tak rozkosznie, zachęcając do delektowania się moim aromatem. A ty siorbiesz, zostawiasz kożuch. Udławisz się pewnego dnia, udławisz, mój drogi kawoszu.

Reżyser

Gapie! Gapie na planie! Kręcę sobie scenę, wszędzie taśmy, że nie wolno wchodzić, bo reżyser pracuje, a tu jakiś ciekawski. Raz w scenie batalistycznej trafił takiego bagnet. Mało mu było. To rzuciłem w niego granatem. Szkoda, że nie był prawdziwy. Gdyby tak mieć coś, co wykańcza gapiów, a tego nie widać. To byłoby takie filmowe. Oskar za kryminał o zabójstwie doskonałym.

Dentysta

Nieświeży oddech. Czasem mam ochotę rzucić to wszystko i zająć się chirurgią. Przynajmniej kiedy otwiera się komuś brzuch, to nie ma zapachu jak z ust. Jak można mnie tak traktować? Co ja jestem, gąbka? Trochę szacunku. Idziesz leczyć zęby, a nie myjesz ich? Już ja ci zaaplikuję miejscowe znieczulenie, popamiętasz na wieki!

Listonosz

Szału dostaję, jak po całym dniu pracy mam jeszcze wnieść na czwarte piętro list polecony. Nie ma windy, to adresat mógłby się docenić, jak ciężką dosłownie mam pracę i zejść na dół po przesyłkę. Ale nie, siedzi sobie przed telewizorem, łysy leń, gałgan jeden, gazetkę czyta, herbatkę pije, a ja idę i idę do góry, aż mi w kręgosłupie strzyka, a stopy jak z waty. Ja mu dam polecony, to poleci!

Kelnerka

Już za samą mą świetną prezencję należy mi się sowity napiwek. Ostatnio przychodzi do naszej restauracji taki jeden pan prezes. Niby komplementy prawi, dania zachwala, a szczególnie mój serwis, lecz jak przychodzi płacić, bierze fakturę na swoją firmę. Ani drobniaka na stole nie zostawi. Niech się zadławi kiedyś, skąpiec, tą fakturą!

Kierowca autobusu

Haruję jak wół, przestrzegam rozkładu, co z tego, skoro zawsze się spóźniam. Nie, wcale nie przez korki. To mały pikuś. Najgorszy jest pewien pasażer z przystanku na Mielczarskiego. Zawsze się spóźnia! I zaczyna biec za odjeżdżającym autobusem. Normalnie bierze mnie na litość. Jakby wyczuwał moje dobre serce. To ja się zatrzymuję, drzwi otwieram, biorę nieboraka. Dasz palec, wezmą rękę. Zaraz zjawia się gromada spóźnialskich, walą do drzwi, nie mogę odjechać. I tak czekam, aż się władują. Gdyby drzwi mogły przecinać pasażerów, byłbym zawsze punktualny. To wszystko przez niego, tego z Mielczarskiego.

PiS-owiec

Układ istnieje. Każdy dzień to potwierdza coraz dobitniej i jest to oczywista oczywistość, że nie ma afery bez jego udziału, jego widocznego, choć ukrytego wkładu, gdyż nastawiony jest on jako liberalne sprzysiężenie wyłącznie na zysk, natomiast wszelkie próby jego przełamania odczytywane są jako atak, lecz ja nie zamierzam iść na ustępstwa i przyjdzie dzień, gdy wyplenię wszystko, co z układem związane.

Ochroniarz VIP-a

I co z tego, he, że taki z niego książę. Garniturek, krawacik, a pod materiałem wygląda jak anorektyczka. Wiem, co mówię, pilnowałem go kiedyś na basenie w pięciogwiazdkowym hotelu. Muchy w nosie, he, tyle ma, nic więcej. Że polityk z niego? Kłamca, nie polityk. No, ale pływał w tym basenie, a ja, głupi, zamiast przygwoździć go do dna, rozglądałem się czujnie, by nikt nie prosił go o autograf. Zwariował, w basenie o autograf? He, taki się czuje ważny. No nie mogę. VIP, szkieletor, nie VIP.

Grajek z gitarą

Ja tu muzykę prawie darmo serwuję, ja, człowiek po akademii muzycznej, a tu żadnego szacunku, rozumiecie? Jest taki jeden, przysiągłbym, z mojego roku. Z brzuchalem idzie, ze skrzypcami. Udaje, że mnie nie poznaje, karierowicz! Pewnie w operze lub filharmonii zgarnia kasę. Idzie, ja gram, a on rzuca mi monetę. Która okazuje się żetonem do wózka z hipermarketu. Że też mu się chce kupować te żetony! Już ja mu zagram kiedyś profesjonalnie po kościach. Już ja mu zagram.

Kurewka

Nie rozumiem tego faceta. Umawia się ze mną na godzinkę, kwiaty przynosi, pieniążki zawsze elegancko w beżowej kopercie, rączki całuje, wzdycha, acha i ocha. Ja, uczciwa dziewczyna, równie uczciwie chcę zarobić na życie, a tu niespodzianka, nic z tego, siadamy na łóżku zamiast się na nim położyć, i on zaczyna gadać, wykłady mi serwuje, jaka pogoda kiepska, jaka jestem piękna, jaka niepiękna jest jego żona, jaka jaka jaka. Co ja jestem, dyktafon?

Sprzedawczyni na bazarku

Damulka się znalazła, czapeczka, rękawiczki aksamitne, spódnice atłasowe. Przychodzi i wybiera pomidory. Jak ona je obmacuje, normalnie jakby jej za to płacili. Że chce kupić najlepsze, wyjaśnia mi. Co ja, głupia jestem, dobrze wiem, więc odpowiadam, że wszystkie moje pomidory są najlepsze. Ona swoje, przewraca, przestawia, aż wyjmuje jakiś miękisz i mi go z triumfem pod oczy podstawia, że niby kłamię. Nic dziwnego, to przez nią, obmacuje je, to i miękną w końcu. Sama powinna zmięknąć!


Czas na twój wpis...

wtorek, 6 stycznia 2009

Szczypanie nosa

Zaatakowała w piątek wieczorem, opierałem się przez parę godzin, lecz był to opór polskiej reprezentacji w starciu z brazylijską. Poległem około piątej nad ranem, rzucając białą, zasmarkaną chusteczkę na podłogę w sypialni. Gorączka jak u Nel W pustyni i w puszczy. Rosołek nie pomógł, trzeba było dołożyć do niego antybiotyk Amotaks, choć jak na razie nie widzę jakiejś szczególnej poprawy, wręcz przeciwnie, jestem blady, zakatarzony, "zakaszlany", słowem witaj chorobo na całego.

Choroba, choć zamieniła mnie w stwora z widmową twarzą, osłabionego jak polska gospodarka, przynajmniej na tyle się przydała – widzę to wyraźnie na termometrze – że nie wychodzę na zewnątrz. Nie tylko w Warszawie już dawno nie było takich mrozów; nawet Szarik zaszyłby się w Rudym 102 i nie wystawiał pyska ani na minimetr. Kto zatem chodzi do kiosku po prasę? Tutaj przekonam wszystkich singli, tych z nadania i tych z widzimisię, że naprawdę warto żyć w związku. To się zawsze przydaje. „Nie ma to jak poświęcenie, kochanie”. Poza tą oczywistą zaletą bycia złożonym przez wirusy, bakterie i inne dziwne mendy, które pokazywała kiedyś tak sugestywnie francuska kreskówka Było sobie życie, reszta jest monotonnym stanem apatii i nicnierobienia, wyplutych z flegmą chęci, wysmarkanej woli. Próbuję trochę pisać, lecz wyraźnie czuję, że nie mam tyle mocy nie tyle w umyśle (oby!), ile pod opuszkami, mordującymi się z klawiaturą. Większość czasu przeznaczam na lektury, lecz i to męczy jakoś podejrzliwie szybko, literki toną w antybiotykowym rozmemłaniu. Odkryłem, że jedynie obraz jest w stanie utrzymać mnie na powierzchni, a więc jako takiego funkcjonowania. Komedie i horrory, to jest to, co lekarze powinni dopisywać na recepcie. I tak, zaliczyłem brawurowo i z poświęceniem trylogię American Pie. Zdumiewający cykl. Kto kiedyś cieszył młodociany móżdżek lajtowowo erotyczną sagą produkcji izraelsko-niemieckiej Lody na patyku, ten przy American Pie stwierdzi ze zdumieniem, jak kino poszło dalej. No właśnie, w czym dalej? Nie, nie w erotyce, pośladki, piersi i takie tam to niekiedy nużąca scenografia dla tego, co tak naprawdę najciekawsze w American Pie – dialogi. I sytuacje zmierzające. Zmierzające do zaliczenia panienki. American Pie jest kawałkiem z tych, które albo można pokochać od pierwszego obejrzenia, albo znienawidzić: za często zatrważająco prostackie gagi, przestylizowane scenki wszelkich komplikacji, w które wikłają się bohaterowie. Mnie ujęło przeniesienie do czasów, kiedy został rok do matury. Bo tyle mają prawiczki z pierwszej części. Każda dziewczyna powinna obejrzeć Pie, może to by ją przekonało, że nie ma co uświęcać swojego tyłka dla wielkiej miłości z tym pierwszym i jedynym – tylko dać się ponieść choć przez chwilę niezobowiązującej namiętności, o ile tak można nazwać hormonalną powódź. American Pie zaskoczyła mnie też niewiarygodną wprost ilością wulgarności, zapodanej jednak w sposób dowcipny, konsekwentnie. Postaci są arcykomiksowe i to jest klucz do zrozumienia tego (nie)głupiego filmu. Jeśli kupisz konwencję, jeśli poczujesz się w wieku bohaterów tego filmu, jeśli nie oparłbyś się miękkiej szarlotce, którą można… zaliczyć na blacie w kuchni, to witaj w domu; dobra zabawa gwarantowana jak recesja w dwa tysiące zero dziewięć, a może i dziesięć. Gdybym miał teraz o czternaście lat mniej, odpalałbym Pie co tydzień, by szukać inspiracji; nie ma nic ciekawszego niż zrywanie lasek, panowie i panie (także).

Specyficzne filmy specyficznymi filmami, warto na koniec polecić wyjątkowo trafny felieton Jerzego Pilcha. W skrócie: to rzecz, by jako np. pisarz, kiedy już piszesz recenzję książki innego autora, nie oczerniać go – nawet jeśli dana rzecz ci się nie podoba. Coś w tym jest, szczególnie kiedy pomyślę o moich kolegach po fachu, którzy przywalili moim książkom w sposób chamski, bez empatii i przyzwoitości. Pilch wspaniale to wyjaśnia, nic tu dodać. Przy okazji pragnę się pokajać, że i mnie zdarzyło się parę razy kogoś – jednak nieznanego mi osobiście – pochlastać, choć bardziej w hermetycznym kontekście, nie publicznie. Może jestem na antybiotykach istotą o mizernej obecnie witalności, ale obiecuję poprawę, bo.

piątek, 2 stycznia 2009

O wampirach na Wartości.org.pl

„Stefan, z wyglądu niepodobny do nikogo, nawet do siebie (...)" - piszesz w swojej nowej książce „Znieczulenie miejscowe" o jednym z jej bohaterów. Jako prozaika łączy Cię ze Stefanem bardzo wiele. Masz swój styl pisania, który zmieniasz w każdej kolejnej książce na inny. Ale też tak samo własny. Skąd u Ciebie potrzeba bycia niepodobnym do siebie?

Wydaje mi się, że to kwestia nie estetycznego wyboru czy podparta lingwistycznymi teoriami chęć udowadniania sobie za każdym razem kresu swoich możliwości pisarskich, raczej - psychiczna potrzeba. Ale także zwyczajna, czytelnicza potrzeba.
Nie mógłbym „tłuc" powieści wciąż na ten sam temat, typu biedni ludzie w upadłych PGR-ach. Nie ukrywam, że fascynują mnie tematy mocno związane ze światem wartości, ich przełamywaniem czy odmiennym interpretowaniem: jak przemoc, gwałtowne namiętności czy tzw. tematy tabu. Eksplorowanie ich w jednej tylko stylistyce czy kreowanie podobnych do siebie bohaterów byłoby ciemnym zaułkiem, drogą do przynudzania.

Ciąg dalszy wywiadu na stronie nowego portalu Wartosci.org.pl