środa, 31 grudnia 2008

Dziedzictwo Estery

Dobra rada wujka Dawida dla wszystkich, którzy w nadciągającym roku sięgną po raz pierwszy po książki węgierskiego pisarza Sandora Marai: nie zaczynajcie od Dziedzictwa. Wyznania patrycjusza,
od tego wszystko się zaczyna zarówno dla autora, jak i dla czytelnika. Później obowiązkowo wybitne Dzienniki. Po odrobieniu zadania pełna dowolność.

Marai bardziej jest eseistą niż fabularotem. Każda jego książka to przypowieść; gdyby Jezusowi zabrakło apostoła do spisania Ewangelii, pan Sandor spokojnie mógłby dołączyć do teamu ewangelicznego. Albo zostać co najmniej asystentem Pawła z Tarsu. Jego pisanie, przynajmniej dla mnie, wciąga inteligentnymi maksymami egzystencjalnymi - autor produkuje ich co niemiara, czytelnik aż żałuje, że Marai nie zrobił tego, co Sartre - oprócz prozy zaczął pisał książki filozoficzne. A tak ładuje swoje obserwacje w ilości wręcz inflacyjnej do fabuły, przez to dialogi brzmią papierowo, a może inaczej: jak dialogi z Uczty Platona. Taki to urok pana Marai, czasem przynudza, lecz uczy, głosząc nowinę o pewnych regułach życia. Nie zawsze można się z nimi zgodzić, jednak czuć, że autor ma swój charakter. Co zresztą potwierdził, w wieku osiemdziesięciu dziewięciu lat strzelając do siebie z pistoletu (wcześniej, jak notuje w Dzienniku, chodził na lekcję strzelania; szok!).

W ramach odreagowania po smucie Estery wpierw posłucham do oporu, do obrzydzenia perwersyjnie mi się podobającego singla Lady Gaga Poker Face (kto czuje się nieprzekonany, niech obejrzy klip), a później, po dwudziestej wybiorę się z żoną na szalony bal sylwestrowy.

niedziela, 28 grudnia 2008

Wojna (na basenie)

W Strefie Gazy znów wojna, na naszym kabackim basenie Aqua Relaks - również. Naturalnie, na miarę miejsca i przyziemnych emocji. Wszystko przez to, że w określonych godzinach, do trzydziestego pierwszego grudnia roku szatańskiego dwa tysiące osiem wejście na basen jest, jak napisali, "nieodpłatne". Ten wymęczony synonim obiegowego "gratis" czy "za darmo" też działa, i to jak działa!

Jako stali fitness-bywalcy nie poznaliśmy wczoraj i dzisiaj naszego tłuszcz-spalającego-miejsca, taki najazd wodnych barbarzyńców. Rozpuszczone dzieciaki, zazwyczaj puszyste dziewczynki swawolą miast pływać, chlapią, rzucają się przed siebie, za siebie, rozbryzgują wodę. Dwie sauny oblężone jak Stalingrad, owłosieni obficie na piersiach i nad penisem brzuchale, których nigdy dotąd w Aqua Relaks nie widziałem (a bywam tam często), pojawili się w sile pięciu plutonów z kalorycznego (nie)bytu, zajmując każdy metr kwadratowy przestrzeni. Szkoda, że para czy żar nie potrafią rozpuszczać, wchodzi taki pacjent, siada, poci się, poci i nagle - bach - czary, mary, znika. Definitywnie. ZUS później dziwi się, że ubyło mu płatników. Żona stwierdziła, że pewnie wielu z nich poszło na mszę do pobliskiego kościoła w kostiumach pod garniturami, byle tylko skorzystać do godziny czternastej z "nieodpłatnej" wejściówki.

Najgorsze są krowy basenowe. To istoty płci żeńskiej, które cechują się udami jak dąb i tyłkami jak materace do skakania w parkach rozrywki. Ich napompowane sadłem uda wyróżniają się cellulitową rzeźbą terenu, podczas chodzenia drżą niczym żelatyna w kadziach. Krowy basenowe pływają, owszem, lecz tylko przez chwilę. Najważniejsze dla nich jest to, że w ogóle ruszyły swoje stadionowe dupy z domu, by później móc powiedzieć "Ha, byłam na basenie, dbam o siebie, chudnę" swoim zatroskanym bliskim, którym nie po myśli mordowanie się w nieodległej przyszłości z ciężką trumną, wypełnioną martwym ciałem krowy basenowej. Przeciętna krowa basenowa najmniej cieszy swe imponujące ciało w basenie, po przepłynięciu dwóch, trzech odcinków ładuje się, a raczej wypełnia jacuzzi, anektując je na dobre pół godziny. Tam, zatroskana swoim stanem, próbuje rozpuścić naleciałości gastronomicznej łapczywości. Lecz nic z tego, bąbelki jedynie szumią jej w głowie od domniemanego triumfu nad swoją zatrważającą nadwagą. Zdjęcie powyżej pokazuje prażącą się w słońcu krową basenową - tym razem na wyjeździe, na plaży w Sharm el Sheikh.

czwartek, 25 grudnia 2008

Księga zemsty dla miłośników zwierząt

Nie, to nie jest prowokacja wymierzona w bezlitosnych realizatorów akcji szlachtowania naszych mniejszych braci, jakby powiedział św. Franciszek, w tym przypadku - karpi na świąteczne stoły. Fakty fabularne są takie: włochaci, rogaci czy kopytni bohaterowie zabawnego zbioru opowiadań Highsmith biorą bezwzględny odwet na przedstawicielach gatunku homo sapiens, którzy ich w jakiś sposób źle traktowali, bili, wykorzystywali ponad przyjęte ramy. Może nie jest to inspirująca stylistycznie literatura, ot, zmyślne stories, jak to przyszła kryska na człowieka. Za to po lekturze nabiera się pokory wobec innych stworzeń, a sugestywne opisy zbrodni, jakich zwierzęta dokonują na naszych bliźnich, uaktywniają się ostrzegawczo w wyobraźni, i zamiast kopnąć szczekającego na nas pieska mówimy:
- Nio, psiuńska, chodź tu, no chodź tu, ty, ty mój słodki. Nie szczekaj tak, co złego to nie ja.

Teraz, kiedy karmię naszego bojownika, przyglądam się mu z większą uwagą, czy aby nie wykazuje rozgniewania monotonną karmą... Chcąc mu się podlizać, zacząłem go rozpieszczać. Sucha karma, dotąd podawana mu dzień za dniem, została urozmaicona - uwaga - żywymi larwami komarów! Kupuje się je w woreczku za złotówkę i dawkuje tej krwiożerczej rybce. Jaka zadowolona, kiedy może spełnić się w swojej naturalnej roli drapieżnika. A jaka nienasycona, kiedyś wlałem całą zawartość woreczka, jadła bez opamiętania, brzuszek rósł jej w oczach niczym podczas piwnej biesiady, przejedzona nie odpuszczała, nadal polując na biedne larwy. Waliła później przerażająco długie kupki, aż trzy ślimaki, zatrudnione na etacie oczyszczania kuli, skuliły się z przerażenia.

Wniosek z tego taki, że sugestywnie zapodana proza potrafi zmienić nieco życie, a przynajmniej - niektóre przyzwyczajenia... ... ...

sobota, 20 grudnia 2008

Students.pl - recenzja

Społeczność polskich wampirów w "Znieczuleniu miejscowym"

Dawid Kornaga w swym najnowszym dziele pt.: „Znieczulenie miejscowe” zmory przeszłości zastępuje wampirami przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Polskimi wampirami, należy dodać. Tymi, które tak zmyślnie kształtują nasze narodowe przywary i pesymistyczne nastawienie do życia.

Ciąg dalszy na

www.students.pl/kultura/details/15635/Spolecznosc-polskich-wampirow-w-Znieczuleniu-miejscowym

piątek, 19 grudnia 2008

Mam wrażenie


że dziś jest już 24 grudnia, ludzie jacyś tacy nieobecni tu, a obecni właśnie w tym dniu. Łakocie, nie zważając na podkręcaną przez mediowe newsy recesję, pchają się dosłownie do rąk, może na osłodę? Dlatego w ramach odreagowania fragment nowej prozy:

Jasnowłosa Jacqueline de la coś tam, coś tam z północnej Lotaryngii była ekstremalną rasistką, więc masz główny powód, dlaczego postanowiła mnie ujeżdżać. Czuła się panią globu, gdy leżałem na plecach, ona zaś robiła, co robiła. Zapomnij o odwróceniu jej na bok czy pozycji na misjonarza, nic z tego, odebrałaby to jako znieważenie białej kobiety. Tylko i wyłącznie
- Na jeźdźca, Farid. Zapomnij o innych konfiguracjach. Ciesz się moim boskim ciałem.
Faktycznie, Bóg rasistów obdarzył ją kształtami, które na co dzień zobaczysz jedynie na rozkładówkach topowych pism erotycznych. Swoją przewagę na męską chucią wykorzystywała z całym zaangażowaniem. Jakaś impreza u – jak rymują polscy raperzy – ziomów, pamiętam dobrze, dopalacze różnej proweniencji, wódka i jej wysokoprocentowe siostry, Jacqueline de la coś tam, coś tam z północnej Lotaryngii napalona jak nigdy, jej słomiane włosy niczym słońce nad pustynią w południe, pigment się praży pod wpływem gorejącej ochoty (właśnie tak, to nie jest grafomańska wstawka, trzeba było to zobaczyć, cud na żywo, włosy jaśniejące pod wpływem pożądania), zwalamy się na filmowy materac w filmowym pokoju na filmowym pierwszym piętrze, reszta: wyłącznie dokument. Stwardniał mi jak jeden z tych jasnożółtych gatunków sera spod Bordeaux, mógłbym wyważać nim drzwi, bramy i mury, burzyć ustroje totalitarne na Bliskim i Dalekim Wschodzie, tłamsić recesje, windować ceny ropy, wystarczy, że ONZ poprosiłaby mnie o pomoc. Jacqueline de la coś tam, coś tam z północnej Lotaryngii pozbywa się stringów, lecz nie pozbywa się swych pieprzonych urojeń i dawaj, nakazuje podekscytowana:
- No, kładź się, Farid, wskoczę sobie.
Wskoczę? Co ja jestem, basen?
Udając, że mam woskowinę w uszach, zachodzę ją błyskawicznie od tyłu, gdy podtrzymuje się rękami o materac, pakuję się bezszelestnie oprócz jednego charakterystycznego plusku, jedno porządne pchnięcie i piesek gotowy.
Jak zaczęła krzyczeć! Nie z rozkoszy, z upokorzenia. Nie rób takich oczu, dokładnie z upokorzenia. Arab bierze ją od tyłu, co za zniewaga, klęska, porażenie.
Mimo to pozwala na kilkanaście przesunięć, w tę i we w tę, dochodzi rozwścieczona niczym oblężony pluton nazistów, wyślizguje się, umyka do północnej Lotaryngii, tryskam w powietrze, konkretnie na materac, a ta z pyskiem do mnie, jak śmiałem, jak mogłem, co ja sobie wyobrażam (ohydny poloarabie, ty wschodni niedojebie). Niedojebie? Chwyciłem ją za włosy i przywłaszczyłem kępkę. Nie zważając na jej łzy. Na przekleństwa. Ja, bojownik o równość i pozycję pieska. I parę innych zwierzaków.

poniedziałek, 15 grudnia 2008

Gangrena - recenzja z horror online


www.horror.webd.pl, autor recenzji: M@rio

Adam to młody mężczyzna, który mieszka z babcią i trzema kotami. Żyje z udzielania korepetycji z matematyki, a babcia jest dla niego całym światem. Mimo tej łagodnej powierzchowności, mężczyzna ten jest zatwardziałym zwyrodnialcem i socjopatą, który nie przepuści żadnej okazji, aby zaspokoić swe chore zachcianki. Od dłuższego czasu, śledząc atrakcyjną Emilię, Adam snuje makabryczny plan upokorzenia i wykorzystania niewinnej kobiety. Któregoś dnia nadarza się odpowiednia okazja...

Plugastwo, skandal, pornografia – tymi oto słowami krytycy najczęściej witali powieść Dawida Kornagi. Trzeba przyznać, że dawno we współczesnej literaturze polskiej nie pojawiło się tak skandalizujące dzieło. Chyba nie będzie nadużyciem, jeśli nazwę „Gangrenę” polskim odpowiednikiem „American Psycho” (który nota bene wywołał podobne reakcje amerykańskich krytyków, co „Gangrena”). Świat widziany oczami psychopatycznego Adama bywa prawdziwie straszny. Jego chore myśli, seksualne obsesje i żądze czynią powieściowy świat prawdziwie zezwierzęconym. Dla Adama bowiem najważniejsza jest chuć, nie licząc oczywiście obsesyjnego przywiązania do schorowanej babci. Książkowy psychopata to osoba zupełnie toksyczna, która zatruwa swoim złem i wewnętrznym jadem całe otoczenie. Jak powiedział sam autor w jednym z wywiadów, skrzywiona osobowość głównego bohatera żywi się zwykłą codziennością, przetrawiając utarte opinie i tworząc na ich podstawie swoją prywatną, bezkompromisową ideologię, w której kobiety są tylko erotycznymi zabawkami. Z kart powieści wylewa się wręcz fala mizoginii. Kobiety lawinowo są gwałcone, wykorzystywane, a nawet mordowane. Szczególnie przytłaczającym momentem w powieści jest scena, gdy Adam gwałci, a następnie dusi Bogu ducha winną Emilię.

W gruncie rzeczy główny bohater książki to taki potwór z ludzką twarzą. Jego wewnętrzne monologi przypominają nieustający słowotok szaleńca, który ma pretensje do całego świata. Bluzgi, ubliżanie i poniżanie są tutaj na porządku dziennym. Kornaga dokonuje na swej powieści jeden wielki gwałt językowy. Nie baczy na żadną poprawność polityczną, czy utarte zasady literackie, momentami sprowadzając język książki do poziomu rynsztokowego. „Gangrena” przesycona jest drobiazgowymi opisami przemocy. Autor przyznał kiedyś, że zadaniem jego powieści jest porażać czytelnika, aby osiągnąć Arystotelowskie katharsis. Ja osobiście niespecjalnie czułem się oczyszczony po lekturze jego książki, niemniej jednak proza ta wzbudziła we mnie spore zainteresowanie. „Gangrena” to również opowieść o zagubieniu człowieka we współczesnym świecie. Kornaga zdaje się pytać o los człowieka, który błądząc na swej drodze życia, staje się niewolnikiem własnych popędów. Czy nie ma żadnych mechanizmów, które mogłyby powstrzymać takiego człowieka? Treść książki mówi wprost: nie ma, a jeśli są, to są one dalece nieskuteczne (vide reakcja mundurowych na potyczkę Adama z grupą wyrostków). Przekonany o swej własnej wyższości, główny bohater jest tak naprawdę chorobą, która trawi resztę społeczeństwa.

Ten książkowy festiwal patologii i zła może zszokować niejednego czytelnika. Typ bohatera, jakim jest Adam, Stephen King określił mianem współczesnego wcielenia mitu wilkołaka. Adam, za dnia ułożony korepetytor i oddany opiekun babci, wieczorami zdejmuje maskę przykładnego obywatela i wyrusza na polowanie, gwałcąc i zabijając słabszych. Najbardziej w tym wszystkim przeraża obraz drugiego człowieka, zdegenerowanego do granic możliwości, który może jeździć tym samym tramwajem, co my i który może być tym popularnym Kowalskim z bloku obok. Czy na takich ludzi jest jakieś lekarstwo?

„Gangrena” Dawida Kornagi to prawdziwie piekielna i wściekła powieść, która gra na nosie wielu krytykom literackim. Autor raz za razem przekracza kolejne granice, czyniąc ze swojego bohatera bestię w ludzkiej skórze. Ta odhumanizowana wizja świata, którą widzimy oczami Adama jest dla współczesnego czytelnika o wiele bardziej przejmująca niż niejeden tradycyjny horror literacki. A trzeba przyznać, że swoboda w posługiwaniu się słowem w połączeniu z solidnym stylem, wciąga niczym ruchome piaski w ten powieściowy wir szaleństwa. Panie Kornaga, brawa za odwagę!

niedziela, 14 grudnia 2008

Upiór w operze

Gdyby konsorcja budowlane potrafiły tak jak Roma wystawiać musicale - a więc: z rozmachem i zachłannym wręcz profesjonalizmem i oddaniem sprawie - nasza ukochana PL mogłaby się pochwalić najlepszymi autostradami i drogami na świecie. Co tu dużo mówić, Upiór w operze to niezła jazda, musical, któremu blisko do opery, nie tylko ze względu na tytuł. Może brakuje w nim porywającego lead songu, jak w innych musicalach, za to ani fabuła nie jest infantylna, ani muzyka kiczowata.

Ciekawe, który wampir ze Znieczulenia miejscowego wybrałby się na Upiora?

sobota, 13 grudnia 2008

Disco Zachęta

Słowa organizatora:
Nowa odsłona nagrodzonej Złotym Lwem wystawy "Hotel Polonia. The Afterlife of Buildings" prezentowanej niedawno w pawilonie polskim podczas 11. Międzynarodowej Wystawy Architektury w Wenecji. To przewrotna prezentacja fotografii i fotomontaży 6 ważnych budynków zrealizowanych w Polsce w ostatnich latach. Kuratorzy i artyści zastanawiają się, co stanie się z tymi budowlami, gdy zaniknie przypisana im funkcja? Co stanie się z Biblioteką Uniwersytetu Warszawskiego, gdy książki zostaną zdigitalizowane? Co począć z biurowcem Metropolitan Normana Fostera, gdy zmieni się model pracy biurowej? Co z terminalem lotniczym, gdy pod wpływem wzrostu cen ropy latanie znów będzie luksusem? Co stanie się z sanktuarium w Licheniu, gdy nawet Polacy przestaną chodzić do kościoła? Obiekty te, dziś ważne i prestiżowe, zaprezentowane zostały „przed” i „po” wielkiej zmianie. Przed – na uroczystych, nastrojowych zdjęciach Nicolasa Grospierre’a. Po – w hipotetycznej przyszłości, na surrealistycznych fotomontażach Kobasa Laksy.

I rzeczywiście, wczoraj w nocy Zachęta, stara dobra "Zniechęta" świetnie się zaprezentowała. Wystawa odbyła się w salach, w których kiedyś bawiliśmy się podczas Smirnoff Black Experience; wspomnienia były nadal żywe, bo spotęgowane pewnymi analogiami jak ostra muzyka, którą DJ rozprowadzał ze swej konsoli, jak napoje regenerująco-deregulujące (tym razem na koszt własny), jak znajome nam osoby. Dodam, że jak komuś gdzieś w necie wpadną zdjęcia "Afterlife", koniecznie niech przeczyta towarzyszące im teksty. Są po prostu rewelacyjne, potężna dawka ironii, świetna stylizacja na poważny ton, inspirujące zestawienia słów, może nie tak mocne jak rozpruwacz analny, lecz kto to wie. Ich autorowi ślę ukłony szacunku za poczucie humoru i opanowanie wymagającej, buntowniczej frazy.

piątek, 12 grudnia 2008

Wahabitki


Po wczorajszym wieczorze literackim (Czubaj i jego kryminał 21.37) w Zwiąż mnie, jestem przekonany, że ten klub, jak jego sąsiedzi - Hydrozagadka, Saturator i Skład Butelek - tworzą warszawski Prenzlauer Berg. Może znacznie skromniejszy, nawet nie może, lecz dobre i to. W Berlinie właśnie Prenzlauer zrobił na nas największe wrażenie, wspaniałe kluby-ostoje w kamienicach, alternatywa w swojej najbardziej inspirującej postaci.

W Zwiąż mnie udało nam się zająć pomieszczenie po lewej stronie przed salą z didżejką. Przechrzciliśmy ją na vip room. Chłodno w niej było, naprawdę. Na pewno nikt by nie rozebrał się do naga i poprosił o związanie. Szczęśliwie, kiedy towarzystwo dopisuje, to i mniej czuje się wszelkie niedogodności. I tak przez bite trzy godziny w gronie, a raczej chmielu przyjaciół można było oddać się rozluźniającej atmosferze, łącznie z zachwycającą, spontaniczną sesją fotograficzną pt. wahabitki. Spoglądająca na to z oldskulowego obrazka czarna madonna była naprawdę przerażona. Oprócz sesji, pewnie przez literacki kontekst, pewnie przez nazwę klubu, zebrało się na dosyć kontrowersyjne metafory i zestawienia lingwistyczne. Żałuję, że ich nie spisaliśmy. Szczególnie pamiętam jedno wyrażenie: rozpruwacz analny. Cokolwiek to znaczy i cokolwiek implikuje, niech każdy dopowie sobie sam.

czwartek, 11 grudnia 2008

THE BEST OF PIKSEL 2006-2008

Wystawa THE BEST of PIKSEL to podsumowanie prawie 3 lat działalności wyjątkowego miejsca na matrycy warszawskiej sztuki niezależnej - pracowni i galerii PIKSEL oraz grupy artystycznej o tej samej nazwie.

Na wernisażu, otwierającym wystawę, sporo ciekawych prac. Już dawno nie rozśmieszył mnie sam opis/eksplikacja pracy (tym razem w sensie pozytywnym), otóż: "(...) powstała podczas re-instalacji skanera". Genialne! Artysta, który korzysta z każdej okazji. Niczym wampir.

poniedziałek, 8 grudnia 2008

Kamorra

Tej książki przedstawiać nie trzeba. Jest tak dobra, jak piszą, zresztą fakt goni tu fakt, a talent autora do wciągającej narracji pozwala wyjść mu poza ramy klasycznego reportażu. Po prostu nie wyobrażam sobie, że pragnąca go zamordować mafia faktycznie to zrobi - to będzie zwycięstwo nad słowem, a tego, jak pisze Roberto Saviano, kamorra i jej podobne obawiają się najmocniej. Jedyne, co mnie nużyło podczas lektury, to włoskie nazwiska; nie mogłem do końca poczuć "bohaterów" kamorry. Już nie mogę doczekać się filmu na motywach Gomorry.

piątek, 5 grudnia 2008

Przystań literacka - wywiad

Daniel Koziarski: - W swojej czwartej książce pod tytułem "Znieczulenie miejscowe" wysłałeś zastęp wampirów, by te dotkliwie pokąsały polską rzeczywistość. Nie boisz się, że kogoś zbyt mocno zaboli?

Dawid Kornaga: - Jestestwem wampira jest kąsanie, smakowanie czyjejś krwi. Ta opowieść już z założenia - poprzez specyficzne postacie, jakie ją zaludniają - musiała "wgryzać się" w pewne aspekty rzeczywistości. Jeśli kogoś zabolą pewne spostrzeżenia, to niech pocieszy się, że przynajmniej na papierze, w wyobraźni, a nie naprawdę...

Rzut oka na okładkę. Nie obawiasz się zbyt oczywistego skojarzenia z klasycznym horrorem? Przecież "Znieczulenie" jest co najwyżej horrorem nietypowym. W związku z tym kolejne pytanie - czy dla Dawida Kornagi, abstrahując od oczywistej zależności, bardziej przerażająca jest polska rzeczywistość czy sami Polacy?


Okładka, dla mnie zdecydowanie w stylu camp, ma tylko jedno zadanie - przyciągnąć uwagę. Od razu widać, że nie jest na poważnie, śmiertelnie poważnie, jak to jawi się na coverach klasycznych powieści z dreszczykiem. Poza tym ja tu niczego nie chcę ukryć, to naprawdę historie o polskich wampirach, historie, jakich jeszcze nie było w naszej literaturze, na dodatek ze sporym, humorystycznym akcentem. Inteligentny czytelnik na pewno zapozna się z opisem na okładce, sylwetką autora. Przekona się, że to nie żaden horror, a wręcz przeciwnie: powieść współczesna osadzona w konwencji literatury pięknej, z całym niezbędnym bagażem stylizacji, metafor, odniesień etc. Nie mam nic ani do polskiej rzeczywistości, ani do Polaków; sam jestem jednym z nich. Kto nie znosi swojego kraju, wzrusza tylko obojętnie ramionami lub atakuje go bez opamiętania. Ja nie potrafię przybrać jednoznacznej postawy. Wolę co nieco skrytykować, to znowu pochwalić, oczywiście w nadziei, że można to jeszcze ulepszyć, a przynajmniej - zmienić dotychczasowe postrzeganie danego problemu. Nie należę do pisarzy, dla których liczą się tylko fajerwerki fabularne.


Ciąg dalszy na stronie Przystani Literackiej:
http://www.przystan-literacka.pl/index.php?show=2404

środa, 3 grudnia 2008

Dostępność, a raczej jej brak

W odpowiedzi na liczne zapytania, dlaczego Znieczulenia miejscowego nie ma w warszawskich empikach już od 30 dni (tak!) od premiery, odpowiadam, czego się dowiedziałem. Otóż książka, jak kilka innych tytułów, leżała lub leży sobie w centralnym magazynie, chyba w Sochaczewie. A że empiki zaopatrywane są teraz nie przez handlowców wydawnictwa (szkoda!), tylko przez ich magazyn centralny, wszystko zależy też od zamówień poszczególnych kierowników salonów. No i wampir zabity, i to nie kołkiem osinowym...

Sytuacja, jak widać, wygląda na razie beznadziejnie, po prostu szkoda słów. Zęby się zaciskają, a autor najchętniej wbiły je w parę szyj winnych tej komplikacji.

Jeśli więc ktoś jeszcze chce kupić Znieczulenie bez zamawiania w necie, proponuję albo księgarnię firmową wydawnictwa na ulicy Garażowej 7 (rabat 10%), albo w Trafficu, albo w jakiejś księgarence, choć to ostatnie raczej wydaje się nierealne. Wampiry na pewno będą ci, czytelniku, wdzięczne.

A gdyby ktoś cudem zobaczył Znieczulenie w empiku, proszę o informację.