niedziela, 30 listopada 2008

Hydrozagadka

Po wieczornym zlustrowaniu galerii Raster (promocja nowego numeru, a może stosowniej: numerku DIK Fagazine), nasza Ekipa, choć w niepełnym składzie, to pełna werwy i ludycznej zaciętości, mimo zacinającego śniegu, deszczu i co tam jeszcze z nieba leciało, systemem abordażowym - przesiadając się z tramwaju na tramwaj - dotarła do Hydrozagadki.

Zaanektowaliśmy stadem złączone ze sobą stoliki na antresoli, by nie słyszeć rzępolenia przygotowującego się do koncertu zespołu. Zgodnie podjęto radykalne działania (co widać na zdjęciu) zmierzające do częściowej utraty kontroli nad rzeczywistością - bym tym ostrzej ją widzieć. Przyznam, jakoś tak o prozie mało się gadało. Może to i lepiej - w końcu po prostu się ją mimochodem, mimołykiem tworzyło.

Dobrze, że po tej eskapistycznej sesji przyjaciele zaprosili nas wszystkich do siebie na herbatę. I znów z tramwaju na tramwaj, przez kałuże, deszcze niespokojne do mieszkania na Grochowie. To jest ta wampiryczna wytrwałość, niech zazdrości, kto jej (jeszcze albo w ogóle) nie ma.

sobota, 29 listopada 2008

Już jakby Święta

Lodówka pusta jak brzuch eremity, więc chcąc nie chcąc wybraliśmy się na wielkie zakupy do superhipermarketu. Było jeszcze wcześnie, a tu prawdziwy najazd konsumentów, którego mogliby pozazdrościć nawet Marsjanie lub inna obca cywilizacja, pragnąca skolonizować naszą planetę. Samochodów jak główek kapusty przed piętnastoma laty na Kabatach. W środku kotłowisko, w pierwszej alei, zaraz przy wejściu, hurtownicy "w trosce" o zbliżające się Mikołajki nawalili zabawek jak dinozaury kup w Parku Jurajskim. Najbardziej przerażające wydały się nam wielkie lalki w dziwkarskich minispódniczkach, sięgające tak przynajmniej do pępka. Idealny substytut dla spragnionych pedofilów. Lalki miały w sobie coś przerażającego, bo ludzkiego; pamiętacie laleczkę Chucky? Przyznam, przeraziłbym się takiej w ciemności, stojącej w kącie pokoju.

Później coraz gorzej (komunikaty o zagubionych dzieciach, pewnie przez te góry zabawek, stały się wręcz nudne i przewidywalne), manewrowaliśmy wózkiem normalnie jak Sowieci czołgami pod Kurskiem. Ludzie, miłośnicy dziesięciu przykazań, przykazania miłości i paru innych, sprytnie skonstruowanych maksym, by być cicho i nie wychylać się przez całe życie, z obłędem w oczach absolutnie nie zważali na innych bliźnich. Gorzej niż na meczu południowoamerykańskich drużyn o puchar kontynentu, wszystkie chwyty dozwolone ku radości kibiców. W tym przypadku kibicami byli menedżerowie superhipermarketu, zadowoleni z zalewu ludzkiej masy płacącej. A to dopiero początek, co będzie na tydzień przed Świętami? Wielu kasjerkom przybędzie mięśni w rękach od przesuwania towarów.

Wytrwaliśmy. Kosztem mojego późniejszego bólu głowy. I wydania dodatkowo około 5 PLN. Otóż dopiero w domu okazało się, że ktoś w amoku pomylił swój wózek w z naszym i wrzucił do niego siatkę z kilkoma olbrzymi pomidorami. Gdyby choć nadawały się do jedzenia, nie, rasowe "hipermarketówki", sflaczałe doszczętnie.

środa, 26 listopada 2008

Guns

O tym pichconym przez kilkanaście lat albumie chyba już wszystko napisano, ja tylko dodam skromnie z mojej strony, że wcale nie jest taki zły czy nieudany, jak co niektórzy stwierdzają. Na pewno daleko mu do "Use your Ilusion", ale sporo w nim mocy, melodii i swoistego kombinowania; a że to nie takie oryginalne, nie oznacza, że kiepsko się tego słucha. Tak jak są piękne kobiety, tak są też ładne - i też dostarczają przyjemności, prawda? Bezkompromisowe krytyki mają w sobie coś z faszyzmu, są definitywne i zakochane w swoich konstatacjach; boję się ludzi, którzy mają do nich inklinację. Należy docenić - to nie żart - wytrwałość Axle Rose'a, że pomimo odejścia głównych muzyków zespołu, nie popadł w zapomnienie, wciąż kombinował, kręcił, smęcił i wreszcie dokonał swojego. Ponadto tyle już zarobił... Więc gdzie miał się spieszyć? Za pomocą megalomanii i wrodzonej upartości spełnił swoje marzenie. I daje czadu. Przynajmniej.

niedziela, 23 listopada 2008

Kojec Kogutów


Niewątpliwie "Biały tygrys" to powieść wciągająca, jednak niekoniecznie zasłużyła sobie na tegorocznego Bookera; nie mnie jednak oceniać wybory Anglosasów, wpadłbym w jakiś żałośnie mentorski ton. Moim zdaniem książka wybitna, poniekąd z podobnego rytu kulturowego to "Londonistan", którą polecam każdemu, kto szuka w literaturze nie tylko doznań fabularnych.

Prowadzenie narracji w "Białym tygrysie" jest po prostu mistrzowskie; każdy pisarz, czy początkujący, czy doświadczony na pewno weźmie sobie do serca parę niuansów, które mimowolnie wypłyną podczas lektury przed jego czujnymi oczami. Zgrabne rzeźbienie typów charakterologicznych, stopniowanie dialogów, długie, gdy trzeba, krótkie, gdy trzeba, no po prostu gratulacje i szacunek.

Co mnie razi, to sama konwencja realistyczna, przez którą nie potrafiłem mimo wszystko poczuć głównego bohatera. Autor powieści wybrał sobie "wsioka" na hero, jednak niekonsekwentnie go zbudował. Przykład? Teza o tym, że Indie to kraj - Kojec Kogutów; system kastowy zastąpił układ bogacz-biedak, trudno uciec z tego kojca, "tresura" odbywa się od małego. Wszystko to ciekawe, kiwam głową. Lecz absolutnie nie kupuję tych błyskotliwych konstatacji w pakiecie z bohaterem-narratorem, czuję, że to manifest zaangażowanego społecznie i politycznie pisarza. A właśnie chcę czuć bohatera "Tygrysa"; na to nie ma szans. Przez całość książki ewidentnie jest niewykształconym służącym z Ciemności, ostatecznie autor próbuje wmówić nam, że to jednak cwaniaczek, do tego błyskotliwy i... Nie, więcej nie zdradzę, bo zepsuję ewentualną lekturę. "Biały tygrys" to powieść naprawdę warta przeczytania, tyle.

czwartek, 20 listopada 2008

Listospadek


Wiatr wlatuje nawet do dziurek nosa. Na ulicach zakwitają stłuczki niczym truskawki w czerwcu. Politycy na wizji jacyś tacy niemrawi. Każdy pieprzy o złej pogodzie. A ja mam to gdzieś, bo zamierzam dziś w najmilszym towarzystwie na świecie spróbować najbardziej wylansowany sikacz w dziejach - czyli Beaujolais nouveau. Bo dziś jego dzień, trzeci czwartek listopada. Francuzi potrafiliby światu sprzedać nawet zeschnięte, marchewkowe wiórki (pewnie to robią w swoich hipermarketach), kto zaś wątpi w ich możliwości, w Znieczuleniu miejscowym znajdzie liczne tego dowody...

środa, 19 listopada 2008

Recenzje


Pierwsze recenzje:

Jarosław Czechowicz (krytycznymokiem.blogspot.com)

Jeśli uważacie, że na co dzień mijacie na ulicy takich samych ludzi jak wy, to bardzo się mylicie! Jeżeli jesteście przekonani, iż świat zdominowany przez homo sapiens podlega rzekomo rozumnemu człowiekowi i nie ma w nim miejsca na rządy innych, inteligentniejszych i potężniejszych istot, jesteście w dużym błędzie. Nowa książka Dawida Kornagi udowodni wszem wobec, iż wokół nas żyją… wampiry. I to nie byle jakie wampiry! Cwane to bestie, sprytne i tak doskonale kamuflujące swą obecność, że nijak nie możemy odkryć ich obecności czy to na wykładach z teorii filozofii, czy to pod łóżkiem domu rozkoszy, czy też w perfumerii, na plaży, w parku lub w budce z kebabem. A jeśli myślicie, że pojawiły się znienacka i straszą Bogu ducha winnych Polaków w XXI wieku, wbijając swe zęby w ich szyje, dowiecie się, że jeden z nich uczestniczył w bitwie pod Grunwaldem i pod Warną, drugi był wielbicielem przedwojennego kina lwowskiego, a jeszcze jeden namiętnie wypijał krew stróżów porządku na mrocznych polskich ulicach podczas stanu wojennego.

Kornaga wybornie udowadnia, iż nie wyczerpały się w polskiej literaturze pomysły na krytykę polskości i codziennych absurdów, jakie są udziałem każdego z nas. Podążając śladami jego wampirów, wędrujemy ścieżkami wydeptanymi już przez wielu literackich kontestatorów polskiej rzeczywistości. Skąd innowacyjny pomysł na lubujących się we krwi bohaterów? „(…) A na tym właśnie polega bycie wampirem, na byciu sobą, co nieliczni potrafią; kiedy ktoś się odważy, zaraz wytykają go palcem, że niby zęby mu się wydłużyły, serce zhardziało, sumienie poplątało.” Bohaterowie odważni, bohaterowie z krwi (sic!) i kości, bohaterowie wyraziści i przekonujący… obecność takowych jest mocno deficytowa we współczesnej literaturze polskiej. Ci wampiryczni są straszni i … przekonujący. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak bardzo!

Na pierwszy rzut oka nie są rozpoznawalni. Były agent nieruchomości Stefan po prostu beztrosko podróżuje sobie Polskimi Kolejami Państwowymi oraz stołecznym metrem w porze nocnej, wbijając czasami zęby w szyje konduktorów i pasażerów. Maurycy zostaje eksmitowany i poznaje, czym jest życie bezdomnego w światowej stolicy mało światowego państwa nad Wisłą. Ugryźć w szyję jest łatwo, ale czy wówczas warto? Jeremi chętnie rozmawia z samotnikami i skutecznie namawia do samobójstwa niepewnego swej wartości pisarzynę oraz starszą panią, z którą nikt już nie chce utrzymywać kontaktu. Paulina natomiast „podgryza” polskie gwiazdeczki show businessu, których blask jest tak samo nikły jak ślad po ukąszeniu sprytnej wampirzycy. Wiesław zaś, poliglota i znany tłumacz, wymierzy krwawą zemstę pisarzowi, który zignoruje swego wielbiciela na wieczorze autorskim. Strasznie? Śmiesznie? Tragicznie? To jedynie namiastka tego, co czeka czytelnika tej fascynującej – jak to określa autor – kompilacji o wielu losach jednostkowych i jednym, smutnym losie smutnego kraju…

Ta książka ma przerażać, bawić i zmuszać do refleksji. Przerażać, czyli tak naprawdę na nowo ukazywać codzienne fobie rodaków. Dlaczego? „Polska to kraj ukrytych strachów. Czają się w przeróżnych miejscach i wyskakują znienacka, a potem ludzie gadają, że Matka Boska się im objawiła na korze sosny, co przed domem od dwudziestu dwóch lat rośnie”. Lektura „Znieczulenia miejscowego” wyraźnie i na trwale odbije swoje piętno na czytających. Nie jest to może literackie objawienie na miarę wizerunku Świętej Panienki, przed którą Polacy padają na kolana, ale… Kornaga na pewno spowoduje, że polskie kolana ugną się nieco, kiedy przyjdzie nam poznać zawikłane losy polskich wampirów.

Powieść ma bawić. Rozciągnąć w uśmiechu choć na moment zastygłe w wiecznym napięciu rysy twarzy przerażonych samymi sobą i wściekłych na siebie nawzajem rodaków. „My, jak się dąsamy, to tak, że z wąsów iskry lecą. Wiecznie nastroszeni. Wiecznie czujni. W Polsce bowiem ciągle zmagamy się z naszymi podstępnymi marami i czarami.” Kornaga udowodni, że podstępne mary mogą się czaić nawet tam, gdzie się ich zupełnie nie spodziewamy. Swoistym zaś aktem ekspiacji ma być… uśmiech i zachowanie dystansu do samych siebie.

Książka ma także zmusić do refleksji. Refleksji o istocie polskich bolączek, kompleksów, lęków i urojeń. Jak pisze autor: „Polska – w przeciwieństwie do liberalnych, innowacyjnych, bogatych, cudownych, tolerancyjnych, po prostu dorobionych w każdym detalu krajów Europy – to dominium ukrytych strachów, upiorów i wampirów, które coraz częściej wychodzą do nas. I z nas.” Truizmem może być stwierdzenie, że „Znieczulenie miejscowe” powstało ze złości i zatroskania, że to książka, która wyskoczyła niejako z naszych gardeł, trzewi i umysłów. I jeżeli ktoś może mieć do Kornagi pretensję o to, iż tchnął życie w straszne wampiry, należałoby najpierw zapytać – czy to my sami nie jesteśmy wampirami, o jakich napisał autor?

Mocną stroną książki jest ironiczny język, który pozornie trywializuje ważkie kwestie, a jednocześnie ostrą brzytwą satyry tnie wymagającą operacji na żywym organizmie tkankę społeczną, którą wszyscy tworzymy. Z pewnością uczucie niedosytu wywoła fakt, iż zbyt wiele rozwiniętych opowieści nie ma w książce spójnego zamknięcia. Z drugiej jednak strony jest „Znieczulenie miejscowe” powieścią – kolażem, literacką galerią postaci i zdarzeń, które dopiero wspólnie tworzą dość przygnębiający obraz polskości.

Dawid Kornaga pokazał, że potrafi być pisarzem twórczym, zaangażowanym w codzienne problemy własnego kraju i pisarzem, który po raz kolejny sięga po oryginalną i odmienną od wcześniejszego dokonania formę, będącą złośliwym Stendhalowskim lustrem, w jakim przejrzy się smutna Polska i smutni Polacy. W miejscowym znieczuleniu łatwiej będzie znieść widok, którego możemy się tylko wstydzić.


Daniel Koziarski (daniel-koziarski.bloog.pl)

Była sobie Polska, kraj od gór do morza, najprzedniejszy w Europie, co tyle krwi w przeszłości przelał, że kurwa ich wszystkich mać, niestraszne mu więc własne wampiry, które chętnie zawartością żył i tętnic swoich obywateli żywi.

W tym zdaniu zawiera się niejako esencja nowej powieści Dawida Kornagi pt. ,Znieczulenie miejscowe'. Autor ,Gangreny' po wzięciu pod lupę w ,Rzęsach na opak' psującej się podstawowej komórki społecznej, przestawia się na skalę makro, rozprawiając się z Polską (jak długa i szeroka terytorialnie) oraz z Polakami (jak długa jest lista naszych narodowych przypadłości, lęków, kompleksów i jak szerokie pasmo naszych mentalnych klęsk, przyzwyczajeń i stereotypów).

Kornaga ubrał swoją powieść w zgrabną formę - krótkie rozdziały przedstawiają sylwetki rozmaitych polskich wampirów, umiejscowionych na rozmaitych tłach społeczno-historycznych (a nawet geograficznych, bo przecież i wampiry podatne są na pokusę emigracji), które - każdy w swojej kategorii - zadowalają się specyficzną grupą dawców (tak na przykład wampir Mirosław pije krew duchownych i uduchowionych; wampir Stefan odżywia się krwią konduktorską). Za każdym razem dana grupa i określone tło pozwalają autorowi w zręczny sposób rzucać światło na pewien wycinek polskiej rzeczywistości. Za pomocą błyskotliwej ironii, bezkompromisowej chłosty albo dla odmiany odrobiny defetyzmu, wyciąga on pewne rzeczy przed nawias, aby poddać mniej lub bardziej subtelnej ocenie.

Z tymi ocenami nie zawsze musimy się zgadzać (możemy na przykład zgrzytać zębami na zbyt oczywiste momentami kpiny z religijności Polaków), ale przecież czasami należy odczytywać je po prostu przez pryzmat autorskiej prowokacji. Tak samo należałoby interpretować wypowiadane kategorycznym sądem tu i ówdzie - wprost - stwierdzenia o Polsce i Polakach - wszak tych, którzy nie mają poczucia humoru i odrobiny dystansu do siebie i rzeczywistości może w oczywisty sposób razić mentorski ton Kornagi czy stosowane przez niego niejednokrotnie w ,Znieczuleniu miejscowym' poglądowe uogólnienia i skróty myślowe.

W ,Znieczuleniu miejscowym' skrzy się od humoru (znakomity jest humor obserwacyjny - vide podział polskich taksówkarzy na grupy) i autorskiej erudycji (filozofia, historia, geografia, popkultura); Kornaga zgrabnie żongluje konwencjami i nie stroni od zmian stylu (pojawia się m.in. pastisz, internetowy czat, felieton w ogórkowym stylu).

O ile w głośnej ,Gangrenie' Kornaga szył prowokację grubymi nićmi przemocy i wulgarności, to w ,Znieczuleniu miejscowym' robi to w sposób zdecydowanie bardziej subtelny i przemyślany, z nieporównywalnie lepszym i głębszym efektem końcowym, a co najważniejsze, z pokaźną dawką humoru na wysokim poziomie.

Pozostaje mi zatem polecić, żeby udali się Państwo w podróż po Polsce w towarzystwie wampirów stworzonych przez Kornagę - naprawdę nie będzie bolało (nie potrzeba będzie stosować żadnego znieczulenia, chyba, że ktoś jest za bardzo przeczulony na punkcie polskości). Za to, na podstawie pobranych przez książkowe wampiry próbek krwi, będziemy mogli przejrzeć się w wielkim społecznym lustrze i dojść do naprawdę ciekawych wniosków. A potem, naturalnie, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku czytelniczego, z powrotem schować biało-czerwone upiory do szaf i udawać, że nie mamy się czego wstydzić, bo przecież polska krew jest najbardziej wartościowa i nieskażona na świecie (naturalnie, kto śmie wątpić, ten jest głupi, ma wszy, krzywy kręgosłup i zaraz dostanie w policzek).


ssrobertos.blogspot.com

Znieczulenie miejscowe, czyli kolejna twarz Dawida Kornagi. Na samym początku warto powiedzieć, że to naprawdę kawał dobrej literatury.
Kornaga w swojej nowej książce przenosi nas w świat, który fascynuje, niepokoi, bawi, ale przede wszystkim wgryza się w czytelnika. To doskonały zestaw kilku bohaterów. Czytając ma się wrażenie, że autor rozmawia z nimi, że pisze ich biografie. Przedstawia bohaterów w sytuacjach, które mogłoby się wydawać zarezerwowane są dla zwykłych śmiertelników, przez co ci bohaterowie są bliscy czytelnikom. Czytając ma się wrażenie, że są oni obdzierani ze wszystkich sekretów. Mimo tego książka niepokoi. Zastanawiam się ilu takich wampirów spotykam codziennie na ulicy, w pracy, itd.
Jest jeszcze jedna rzecz. Ta książka, to znakomity obraz Polski, naszego społeczeństwa, które jest jak wampir.
Książkę polecam zdecydowanie. Jest to wybitna pozycja na miałkim rynku polskim

poniedziałek, 17 listopada 2008

Passé


A jednak pewne książki, mimo wielkiej prawdy o życiu, stają się niekiedy NIEZNOŚNIE archaiczne, szczególnie gdy ta archaiczność wpływa na konstrukcję całości, a całość - na konstrukcję bohatera.

Po Łaskawych, w ramach odreagowania, a przed zanurkowaniem w prozie współczesnej (oprócz pewnego tomu Żywotów równoległych Plutarcha, który wyjdzie pod koniec listopada), czytam właśnie ponownie (jakoś po szesnastu latach) Panią Bovary i zaczynam odczuwać coraz większy dystans do dzieła Flauberta.

Oto społeczno-biologiczny status quo ówczesnej madame:
"Mężczyzna przynajmniej jest swobodny; może dać się porwać namiętnościom, zwiedzać obce kraje, zwalczać przeszkody, kosztować najniedostępniejszych rozkoszy. Kobieta, przeciwnie, zawsze jest skrępowana. Bezbronna i ulegająca wpływom, ma przeciwko sobie pokusy ciała i zależność prawną. Wola jej, jak woalka od kapelusza, drży za każdym powiewem wiatru, zawsze ją pociąga jakieś pragnienie, wstrzymuje jakiś wzgląd przyzwoitości."

Tylko wyjątkowy gbur, ultrakonserwatysta i niepoprawny onanista mógłby się pod tym podpisać. Stąd blisko do uznania powieści mistrza Flauberta za literacki rekwizyt. A poniekąd ostrzeżenie dla wszystkich, którym marzy się ponadczasowe dzieło. Skoro nie udało się takiemu geniuszowi jak Flaubert, dlaczego wierzysz, że uda się tobie? To nie defetyzm, to twórczy manifest. Naturalnie, literatura z pękiem kluczy do współczesności, ukrytych aluzji i "jednowarstwowych" kotar na pewno żyje krócej. Ale nie taka jest tu przedmiotem tej krótkiej analizy.

niedziela, 16 listopada 2008

Łaskawe


Arcydzieło. Odurzające obrazami, obezwładniające stylem narracji. Scena z mrówkami (oczywiście nie zdradzę szczegółów) najlepiej oddaje nieograniczoną wyobraźnię autora. Ostatnie strony nieco przekombinowane, odezwał się w Littellu nieodrodny syn ojca, również pisarza, ale zdaje się, kryminałów czy sensacyjniaków. Poza tym porażający fresk potwora i jego obsesji.

piątek, 14 listopada 2008

Po WWL


Przyznam, byłem pełen obaw przed tym wieczorem literackim, sporo osób nie potwierdziło przyjścia, sporo oświadczyło, że nie dotrze, sporo oświadczyło, że dotrze, a nie dotarło, a nie ma nic gorszego, niż kilkanaście dusz na spotkaniu (w "Znieczuleniu miejscowym" jest taki epizod, w którym na spotkanie pisarza H. właściwie nie przyszedł nikt oprócz wampira Wiesława...). Szczególnie tak zamkniętym, w specjalnie do tego wynajętej klubogalerii Piksel. Jakie było moje zdziwienie, gdy frekwencja przekroczyła tzw. najśmielsze wyobrażenia, zeszło się znanych mi i nieznanych osób chyba ze sto albo i więcej! Przed dwudziestą drugą skończyło się wino (tak intensywnie czerwone, że wielu amatorów miało czerwone kreski i zakrzepy na ustach, normalnie jak krwiopijcy po kolacji), a przecież było go naprawdę sporo, prawie czterdzieści butelek; niestety, WWL to nie wesele w Kanie Galilejskiej, zabrakło sponsora-cudotwórcy. Przy okazji przepraszam rzeszę tych, dla których zabrakło miejsc siedzących; nie przewidzieliśmy takiej ofensywy wampirycznej. To był mój chyba najlepszy dotąd wieczór literacki, wspaniały prowadzący, świetna atmosfera, a do tego niezwykle klimatyczny set DJ Hiro Szymy i projekcja "Nosferatu" z 1922 r. na wielkim płótnie-ekranie. Nie mnie osądzać i podsumowywać, pragnę tylko jeszcze raz podziękować wszystkim, którzy przyszli.

niedziela, 9 listopada 2008

Wampiryczny wieczór literacki


W programie m.in. rozmowa o "Znieczuleniu miejscowym" (prowadzenie: Cezary Polak, "Dziennik") oraz inspirowany klimatem książki set muzyczny live (DJ Hiro Szyma, producent Audiowizualnej Grupy Przyjaciół RH+).

13 listopada (czwartek), godz. 19,
klubogaleria Piksel,
ul. Noakowskiego 12 m.43 (I piętro)

Szczegóły na www.piksel.art.pl

piątek, 7 listopada 2008

Ngo Van Toung


Wietnam po warszawsku, czyli spotkanie z Ngo Van Tuong w ramach "literatury na peryferiach" w Teatrze Komuny Otwock, cyklu prowadzonych przez Cezarego Polaka. Dziwna sprawa z tym językiem polskim pana Ngo (po naszemu zwany Tomkiem), 25 lat w naszym kraju, a ma nie tylko straszny akcent, po prostu kiepsko mówi, niezrozumiale, kaleczy słowa, jakby nauczył się ich dopiero wczoraj. Podejrzewam, że byle sprzedawca z budki z sajgonkami lepiej potrafi się porozumieć. Być może lepiej wypadł jego polski podczas drugiej części spotkania, do której nie dotrwaliśmy; po powrocie z Rzymu rozchorowałem się (nosowy głos wyraźnie słyszalny podczas wywiadu w TVN), wczoraj rozrywający kaszel po prostu nie dawał mi spokoju, w efekcie zagłuszyłbym (chyba poważną) rozmowę o literaturze, a co jak co, ostatnia to rzecz, którą chciałbym skrzywdzić.

wtorek, 4 listopada 2008

Telewampiry


Jutro o godzinie 10.45 wywiad w TVN z autorem "Znieczulenia miejscowego", prowadzenie Anna Dziewit.

WYWIAD dostępny na stronie www.dziendobrytvn.plejada.pl

http://dziendobrytvn.plejada.pl/24,12125,news,,1,ksiazka_o_wampirach,aktualnosci_detal.html