poniedziałek, 29 września 2008

Czarownice z Salem


Nie ma sensu streszczać tej klasyki autorstwa Millera, mogę tylko odnotować, że spektakl jest wyreżyserowany w taki sposób, że działa sugestywnie na widza, co niewątpliwie jest zasługą świetnej obsady, ale także samej sztuki. Każde czasy urządzają właściwie swoim obsesjom i fobiom polowania na czarownice, czy to byli agenci, czy domniemani, czy wiedźmy, czy poeci przeklęci... Scenografia urządzona ze zmysłem, jedyny błąd to umieszczenie części widowni po obu stronach sceny, co po prostu rozprasza odbiór. Szczególnie nakłuwała oczy pewna staruszka z czerwonymi włosami. I nawet charyzma Zapasiewicza wymiękała przy zderzeniu z intensywnością koloru, widoczną praktycznie ze środka sceny. To dobre w Awinionie, a nie na deskach Powszechnego.

czwartek, 25 września 2008

Jutro w Planie B


Wczorajsze spotkanie z autorem "Jutro wyjeżdżam do Laponii" prowadziła nasza przyjaciółka, Justyna. Fakt jest faktem, przyszliśmy tam wszyscy dla niej, ale nie zaszkodziło też poznać debiutanta, który okazał się - szczęśliwie - dowcipnym, pełnym autoironii człowiekiem.

Plan B wyróżnia się niestety taką właściwością, że praktycznie nie ma tam gdzie pooddychać, nie tyle świeżym powietrzem, ile w ogóle pooddychać. Nasza wesoła ekipa po zakończeniu wieczoru literackiego została w sali dla niepalących, która przypomina jakiś dark room, ma się wrażenie, że zaraz padnie się tam trupem, a rigor mortis nastąpi szybciej niż w kostnicy. Odosobnienie na nic się jednak zdało, ubrania mamy przepalone do ostatniej niteczki; taki urok bywania w jednej z najbardziej popularnych, alternatywnych miejscówek w Warszawie.

To był udany wieczór. A może noc.

niedziela, 21 września 2008

172


Właśnie na tej stronie „Pod wulkanem” zahamowałem, aż oczy mi zadymiły, i dalej, choć próbowałem jeszcze przebrnąć przez parę wersów na stronie 173, nie pojechałem, nie wpadłem do krateru. Nieodwołalnie straciłem zainteresowanie autodestrukcyjnym Konsulem, jego labilną żoną i przyrodnim bratem.

Dawno mi się to nie zdarzyło. Jedną z najgorszych powieści, jakie w życiu czytałem, jest „Pod słońcem Scortów” Laurenta Gaude; pozycja wyróżniona nie wiadomo jakim cudem nagrodą Gouncortów, krytykowana za grafomanię i stylistyczną, i etyczną. Do jej lektury przystąpiłem „z dużą dozą tolerancji”. Utraciłem ją zaledwie po kilku stronach, nie mogąc uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Kiedyś Tadeusz Nyczek pisał, jak to chciał walnąć „Gangreną” o podłogę, tak go zirytowała jej wulgarność. Mnie w „Słońcu” rozdrażniła przede wszystkim jakaś taka komunistyczno-familijna narracja i wręcz obezwładniający banał, poczęty przez absolutny brak autoironii pana Gaude; cóż, taki się urodził, tak będzie pisał.

No dobrze, ale co to ma do rzeczy w kontekście zaniechanego arcydzieła Malcolma Lowry’ego? Jego dziełu „Słońce Scortów” nie dorasta nawet do pierwszego rozdziału. „Pod wulkanem” wyróżnia się gęstym metaforycznie stylem, lingwistycznym miksem, absolutnie nie można zarzucić mu symplifikacji rzeczywistości czy ogranych chwytów typu „odwieczne trio”; tutaj wszystko podane jest w nowym, odświeżającym sosie, a raczej lawie… „Pod wulkanem” zasługuje na postawienie przy cyklu Prousta czy „Ulissesie” Joyce’a. Dlaczego więc się poddałem? Dlaczego popełniam dywersję i jeszcze rozgłaszam to publicznie, narażając się na ewentualną krytykę, żem leń, ignorant, bezguście i pochopny krytykant?

„Pod wulkanem” ma wszystko, co literacko najlepsze, ale nie ma – przynajmniej dla mnie – jakiejś takiej drugoplanowej melodii, takiego rytmu, który skutecznie zagoni mnie do przeczytania tej powieści do ostatniej kropki na stronie 404. Czytając, wielokrotnie odniosłem wrażenie, że autor (alkoholik zresztą) nie tylko pisał niektóre (jeśli nie wszystkie) akapity na niezłym rauszcie, ale później popełnił karygodny błąd – nie zredagował tego, co począł przy namiętnym współżyciu z whisky czy tequilą. W efekcie pewne fragmenty, początkowo atrakcyjne literacko, przemieniają się w rozmemłane ustępy, nużące, nieangażujące czytelnika.

Jeśli się mylę, trudno. Odkładam powieść Lowry’ego na półkę. Z zakładką na stronie na 172. Ciekawe, czy pewnego dnia ponownie ją otworzę.

środa, 17 września 2008

Zimno


Faktycznie, dawno nie było tak zimnego września. Spadek gwałtowny, niedawno trzydzieści stopni, nagle sześć, siedem. Na igoogle - w ramach meteorologicznego masochizmu - oprócz prognozy pogody na Warszawę ustawioną mam także Lizbonę, Rzym, Ateny i Paryż. Ten ostatni daje jako takie pocieszenie, że również inni cierpią; wtedy i nam łatwiej, prawda? Nie do końca jednak w to wierzę, Paryż zawsze jest gorący - swoją atmosferą, która sprawia, że moglibyśmy tam latać co weekend. W Paryżu wszystko smakuje lepiej, kobiety są szykowniej ubrane, pieski bardziej słodkie, ludzie na ulicy milsi, politycy mniej kłamliwi, w Sekwanie trudniej się utopić niż w Wiśle, kieszonkowcy, jak kradną, to z uśmiechem, po wypiciu dwóch butelek wina na głowę nie ma się kaca, ale to nie koniec miłych niespodzianek, bo w Paryżu sprzedają najdłuższe bagietki, w Paryżu zawsze jest wiosna lub lato, zima została oficjalnie zgilotynowana dawno temu, zaś jesień wygnano na Gujanę Francuską bez prawa powrotu, poza tym na ulicach jest nieprawdopodobnie czysto, nic dziwnego, skoro emigranci szorują każdą płytę, każdą kostkę specjalnymi szczotkami, aż im dłonie bieleją z wysiłku. Paryżu kochany, jak my cię uwielbiamy! W Warszawie już przy dwudziestu stopniach odechciewa się funkcjonować. Ja sam najchętniej albo bym teraz wyjechał w stronę w miarę łagodnego słońca, albo po prostu nie wychodził z mieszkania. Sporo książek do przeczytania, choćby "Pod wulkanem", której treść rozgrzewa na tyle, że chce się sięgnąć po ochładzającego drinka. To i tak nic nie pomoże, śmiem wątpić. Pada deszcz. Czasem jakieś cegły z nieba, bo nas tam nie lubią za paranoidalne nastawienie. Choć na Kabatach grzeją, to w innych częściach Warszawy panują syberyjskie warunki, niemowlęta zamarzają w kojcach, mężczyznom kostnieją moszny, jedynie akwizytorzy czerpią zyski ze sprzedaży chińskich farelek, które mają w zwyczaju zapalać się o czwartej nad ranem i wielu do końca nie rozróżni, czy płomienie, które pożerają ich łóżka, to jawa czy sen.

sobota, 13 września 2008

Mieszkanie dla Łukasza


Mój brat szuka kawalerki w centrum Warszawy. Kuchnia + pokój. Jest już na półmetku castingu, mieszkania prężą się i cmokają kokieteryjnie. Jako że żyjemy w Polsce, większość z mieszkań to prawdziwe wyrzuty sumienia... Zdjęcie obok (na dodatek przesłane przez agencję nieruchomości) pokazuje nie tyle real, ile straszną prawdę, a potem ludzie się dziwią, że większości podoba się instytucja spowiedzi czy piosenki Dody etc.

piątek, 12 września 2008

Cafe Róża


Gdy tęskno za Portugalią, to Cafe Róża, gdzie win nadatlantyckich dostatek, po cenach jeszcze nie tak agresywnych, jak w innych winiarniach. I rzeczywiście, o ile wino dało się pić bez poczucia kwasu, że zapłaci się za nie minifortunę, zamówione tosty z czymś przypominającym tapenade okazały się nie tylko drogie, ale normalnie nie do przełknięcia, nie mówiąc już o najbardziej paskudnych oliwkach z oregano, jakie kiedykolwiek próbowaliśmy jeść. Serce się kroi na przypomnienie paryskich restauracyjek, gdzie do wina dają gratis miseczkę z zielonymi oliwkami, posypanymi ziołami, polane oliwą. W Cafe Róża dostaliśmy czarne oliwki w posoce własnej, posypane oregano... Portugalia na miarę Polski, ot co.

środa, 10 września 2008

Redakcja


Jedną z najprzyjemniejszych chwil w życiu prozaika (brzmi jak wypis z książki do biologii, drogie dzieci, a za chwilę opowiem wam o jego zwyczajach godowych) jest redakcja książki - już po redakcji wydawnictwa. Siedzę więc to na sofie, to przy stoliku, piję napoje pobudzająco-rozniecające, czytam "Znieczulenie miejscowe". Pogodę mamy na Kabatach słoneczną, nasz bojownik, po tygodniowej chorobie spowodowanej niepotrzebną zmianą pokarmu, szczęśliwie doszedł do siebie, choć mało brakowało, by legł na dnie swojej kuli, moja irytacja całokształtem nieco złagodniała, bez roztkliwiania się nad sobą i wszechświatem mogę zapieprzać do północy.

poniedziałek, 8 września 2008

Dwa dni, dwa miasta


Weekendowy wyjazd do 1) Wrocławia w sobotę, 2) Poznania w niedzielę. Cóż, Kraków jest nie do pobicia, jeśli chodzi o polskie miasta, po prostu bezkonkurencyjny swoim zagęszczeniem, atmosferą. Ale tam, gdzie byliśmy, i tak gwarniej, przyjaźniej niż w Warszawie. Szczególnie na wrocławskim rynku. Odnieśliśmy wrażenie, że tutaj dzień naprawdę trwa dwadzieścia sześć, siedem godzin. Nie chce się spać. Nie chce się wracać do domu. Ludzki teatr dookoła, tylko siedzieć, obserwować. We Wrocławiu sporo żuli, nagabują ludzi, ciągle chcą kasy, babcia chodzi i kwęka, by odpalić jej złotówkę, nawet w pociągu koleś ściemnia, że zabrakło mu do biletu. W Poznaniu zdecydowanie zamożniej, a może - pracowiciej.

środa, 3 września 2008

TV Patio


Wpierw był mejl:

"Jestem z firmy producenckiej Lemon, która zajmuje się produkcją programów dla Patio TV. Jest to nowa, ogólnopolska tv dla młodych ludzi, która rusza we wrześniu. Robimy program o młodych pisarzach, a dokładnie o tym, skąd wziąć pomysł na książkę."

No i przyjechali do mnie do domu (bo taka konwencja, że u twórcy na jego śmieciach, dosłownie i w przenośni), bystry dziennikarz i wyluzowany operator; poczęstowałem ich colą i sokiem, oni w zamian poczęstowali mnie pełnym profesjonalizmem, długi wywiad, za tło posłużyła moja kreatywna kanciapa (laptop, półka z kluczowymi dla mnie książkami i legendarną już, pluszową świnką z Wiednia zwaną Sissi), z którego zapewne ostanie się kilka minut w emisji gdzieś w październiku.

wtorek, 2 września 2008

Kilka dni


Przepychanki słowne, mejle, obietnice, zawody, ustalenia, spóźnienia, nerwy, rozbite szkło, chwiejnym krokiem przed siebie albo za siebie, przymierzanie, odcinanie, odrzucanie, projektowanie, kasowanie, bębnienie, czytanie, irytacja, imaginacja, muzyka, filmy, słuchawki, mp3, komentarze bez znaczenia, czapka na głowę, czapka z głowy, google maps, zoomowanie, analiza tatuaży, erotyka, zakupy w Merlinie, czyjeś zaproszenia ślubne, przeterminowane produkty w sklepie Żabka, nowy autobus na Wąwozowej - 179, kursujący podejrzanie często, nowy Absolut o smaku grapefruita, wino portugalskie, a i chilijskie, tęsknota za porządnym sztachnięciem się sziszą, Desperados, fado, kaszel alergiczny na pieczywo, weekendowe plany, łzy, moje łzy, playlista na planowaną imprezę, kicz i jeszcze raz kicz, karmienie bojownika Leonidasa Napoleona, fragment nowej książki Kuczoka – „Senność”, Gustaw, wyrodne dziecko Katriny, risotto w nowym piekarniku, whisky, moja kochanko, kontemplacje, kurwice, fragmenty dziennika braci Goncourtów, przepychanki o okładkę „Znieczulenia”, propozycje, pogróżki. Minęło zaledwie kilka dni...